Dużymi krokami zbliża się temat przedłużenia moratorium na obowiązywanie zakazu importu pasz GMO (obecne kończy się z końcem 2016 r.).
Polska jest jedynym krajem w UE, który taki zakaz ustanowił (w 2006 roku). Co ciekawe, nigdy w życie nie wszedł (już dwa razy ogłaszano moratorium na jego obowiązywanie – w 2008 i 2012 r.). A co jeszcze ciekawsze, mimo że zakaz w życie nie wszedł, grożą nam wielomilionowe kary z powodu jawnego łamania prawa Unii Europejskiej (nie można wprowadzić zakazu importu pasz GMO).
Ciekaw jestem, jak zachowa się nowy rząd w tej sprawie. Politycy PiS w ostrych słowach atakowali poprzednie rządy za wprowadzania moratoriów na obowiązywanie zakazu importu pasz GMO. Tymczasem pojawiają się oznaki tego, że obecny rząd łagodzi stanowisko swego obozu politycznego. Na posiedzeniu Komisji Rolnictwa 28 stycznia pani Ewa Lech (wiceminister rolnictwa) zapytana, czy rząd przedłuży moratorium, odpowiedziała:
Jest mi trudno teraz zająć stanowisko i określić, czy zakaz stosowania zostanie przedłużony, czy zniesiony. Jak państwo wiedzą, jest to problem bardzo złożony. Ścierają się interesy hodowców, konkurencyjność naszej hodowli, inaczej mówiąc, opłacalności itd., interesy konsumentów. Na dzisiaj nie jestem w stanie powiedzieć, czy tak będzie, czy nie. (…) Niewykluczone, że termin będzie przesunięty w czasie.
Tak koncyliacyjna wypowiedź przedstawiciela ministerstwa rolnictwa z ramienia PiS jest zaskoczeniem. Przypomnę tylko, że posłowie tej partii od lat należą do najzagorzalszych przeciwników GMO. Wielokrotnie zarzucali poprzednim rządom, że wprowadzają GMO do Polski tylnymi drzwiami, pozwalając na trucie obywateli, zwierząt i niszczenie polskiego rolnictwa. Wiele wskazuje, że nowy rząd będzie kontynuować tę destrukcyjną politykę.
Oprócz straszenia społeczeństwa organizmami GM członkowie PiS wielokrotnie przekonywali, że Polska może w zupełności zrezygnować z importu śruty z soi GM (z niej wytwarza się pasze) i zastąpić ją rodzimymi roślinami wysokobiałkowymi. Jest jeden szkopuł, o którym politycy PiS doskonale wiedzą, a który przemilczają. Śruty sojowej nie da się zastąpić. W najbardziej optymistycznym wariancie można to zrobić najwyżej w 50 proc. (co należałoby uznać za oszałamiający sukces), o czym przekonywał na wspominanym wcześniej posiedzeniu Komisji rolnictwa prof. Andrzej Rutkowski z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu (Katedra Żywienia Zwierząt i Gospodarki Paszowej).
… wiemy dobrze – i trzeba o tym powiedzieć na tej sali – że nie zaspokoimy w 100% krajowymi białkami roślinnymi zapotrzebowania na białko ze względu na nasze położenie klimatyczne (…) Jeżeli ktoś mówi, że w tej chwili w całości możemy zastąpić importowaną soję, to po prostu nie mówi prawdy.
(…)
Musimy pamiętać, że nie ma lepszego białka niż białko soi.
Prof. Rutkowski wraz z innymi naukowcami z czterech ośrodków naukowych w Polsce prezentowali rezultaty wieloletniego programu „Ulepszanie krajowych źródeł białka roślinnego, ich produkcji, systemu obrotu i wykorzystania w paszach”. Na jego realizację w latach 2011-2015 wydano 35 mln zł. Mimo próby przedstawiania wyników w pozytywnym świetle rzeczywiste jego efekty są po prostu mizerne i raczej nie można było oczekiwać niczego innego. Na lata 2016-2020 zaplanowano bliźniaczy projekt, tym razem na jego realizację zarezerwowano 33 mln zł. Nie spodziewam się, że przyniesie on jakiekolwiek znaczące efekty.
Tak naprawdę cel wieloletnich programów naukowych jest polityczny. Ministerstwo rolnictwa chce w ten sposób pokazać, że się stara. Stara się w jakiś sposób zastąpić soję rodzimymi produktami – niestety, nie da się. W mojej ocenie te dziesiątki milionów złotych można by wydać na dużo sensowniejsze programy hodowlane.
Ministerstwo rolnictwa zdaje sobie sprawę, że nie możemy zrezygnować z importu soi, to groziłoby katastrofą dla branży drobiarskiej (ale i producentów świń), która jest potęgą na rynku unijnym (głównie dzięki stosowaniu pasz GMO), o czym wspominał prof. Rutkowski:
O tym się mało mówi. Polska jest „tygrysem Europy”, jeżeli chodzi o produkcję drobiarską. W tej chwili jesteśmy numerem jeden w Europie, w Unii. Jesteśmy największym producentem drobiu w Unii. Sprzedajemy w Unii 40% mięsa drobiowego i 40% jaj. W ramach przemysłu spożywczego polskie drobiarstwo odniosło sukces. O tym się mało mówi, bo to jest sukces (…).
Z pełną odpowiedzialnością i z siwą głową o tym mówię – nie wyobrażam sobie nowoczesnej produkcji drobiarskiej bez importu soi.
Konkludując – bez pasz GMO branża drobiarska po prostu padnie. Jednocześnie nie uchroni to konsumentów przed spożywaniem mięsa z kur karmionych GMO, ponieważ mięso i jaja wyprodukowane w polskich fermach zastąpią te z zagranicy – wyprodukowane w oparciu o pasze GMO.
Jedynym efektem wejścia w życie zakazu stosowania pasz GMO będzie upadek potężnej branży drobiarskiej oraz wzrost cen w sklepach. Wydaje się, że PiS doskonale o tym wie. Jestem bardzo ciekaw, w jaki sposób posłowie tej partii uzasadnią, że jednak trujące pasze GMO będą mogły być stosowane po 1 stycznia 2017 r.
PS Przypominam, że zarówno zignorowane przez polityków wyniki badań polskich naukowców, jak i wieloletnie obserwacje dobrostanu zwierząt gospodarskich oraz rezultaty 3000 badań naukowych wykazały jednoznacznie, że pasze GMO nie stanowią dla zdrowia zwierząt gospodarskich żadnego zagrożenia. Wręcz przeciwnie, wiele wskazuje, że są lepszej jakości (mniejsza zawartość mykotoksyn w ziarnie kukurydzy paszowej).
7 lutego o godz. 13:56 90312
Warto (?) w tym kontekście przypomnieć pełen przekłamań i, delikatnie mówiąc, nieuzasadnionych zarzutów list obecnego ministra środowiska (http://www.solidarni2010.pl/11742-list-otwarty-posla-jana-szyszko-w-sprawie-ustawy-o-nasiennictwie-wprowadzajacej-gmo-do-polski-kierowany-do-pana-donalda-tuska-premiera-rzadu-rp-2012-1.html). Ciekawe, jak główny wróg GMO w nowym rządzie zechce się do ewentualnego kolejnego moratorium ustosunkować.
W ogóle to zabawne, że nawet przeciwnicy GMO odczuwają lekką panikę na myśl o rezygnacji z modyfikowanej genetycznie śruty jako komponentu pasz. Ile na ostatni znany rok wyniósł stosunek pasz gmo do nie gmo? Chyba powyżej 50%? I tak od co najmniej kilku lat.
8 lutego o godz. 13:05 90313
Ta zabawa trwa już wiele lat. Poprzedni Rząd również nie chciał zmierzyć się z problemem. Decyzje muszą zapaść już dzisiaj bo wszelkie zmiany może dokonać Sejm a nie Rząd. Nie wolno pozostawiać tak drobiarzy, producentów mięsa jak i paszowców z tym problemem do ostatniej chwili. Polskie instytuty naukowe po wieloletnich badaniach nie mają żadnych dowodów na szkodliwość tych pasz. Ministerstwo Rolnictwa powinno zacząć od publikacji efektów tych badań to i opinia publiczna może zmieni zdanie na ten temat.