W Australii zakończył się proces sądowy z GMO w tle. Tym razem naprzeciw siebie stanęła dwójka sąsiadów. Pan Steve Marsh, rolnik organiczny, żądał od swojego sąsiada, pana Micka Baxtera, zadośćuczynienia w wysokości 85000 $ oraz nałożenia zakazu uprawy genetycznie modyfikowanego rzepaku. Powodem złożenia pozwu przez pana Marsha był fakt utraty przez niego certyfikatu „eko” na 70% prowadzonych upraw. Rolnik winą obarczył swego sąsiada.
Cała historia rozpoczyna się w roku 2010. Do tego czasu obaj rolnicy żyją w zgodzie a można powiedzieć, że i w przyjaźni. Ich pola dzieli tylko 20 metrowy pas drogi. W roku 2010 pan Baxter, plantator rzepaku, zdecydował się na uprawę odmian genetycznie modyfikowanych. Żniwa wykonywał dwuetapowo. W technice tej, rośliny po ścięciu pozostawiane są na polu do osiągnięcia pełnej dojrzałości. W trakcie dojrzewania wystąpiły niekorzystne warunki pogodowe w postaci silnych wichur, które spowodowały przeniesienie części roślin na pole rolnika organicznego. W tym momencie zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Otóż pan Marsh zawiadomił o fakcie organizację certyfikującą rolników organicznych (NSAAA). Inspektorzy NSAAA odebrali panu Marshowi certyfikat na 70% jego upraw, z powodu „nieakceptowalnego ryzyka zajścia kontaminacji GMO”. Organizacja ta nie definiuje czym jest „kontaminacja” oraz jak się ma do rzeczywistości sformułowanie „nieakceptowalne ryzyko”. Faktem nie bez znaczenia jest, że rolnicy uprawiali różne gatunki roślin, a więc nie mogło dojść do kontaminacji rozumianej jako przekrzyżowanie między odmianami GMO i non-GMO. Nie doszło też do zanieczyszczenia GMO plonów czy jakiegokolwiek produktu wytwarzanego przez pana Marsha.
Wspomniane wyżej fakty zadecydowały o tym, że Sąd Najwyższy odrzucił pozew rolnika organicznego. Prawnicy oraz sędzia wskazał, że rolnikowi w ogóle nie powinno odbierać się certyfikatu, ponieważ zarówno plony jak i produkty przez niego wytwarzane nie zawierały GMO (a to powinno być podstawą do podjęcia takiej decyzji). Niektórzy z komentatorów wskazywali wręcz, że rolnik organiczny powinien pozwać organizację certyfikującą a nie swego sąsiada.
Trudno nie odnieść wrażenia, że od początku spór ten był ukierunkowany na wywołanie kontrowersji wokół GMO. Pan Marsh nie ukrywał, że jest zagorzałym przeciwnikiem upraw roślin GM, jeszcze zanim jego sąsiad zaczął je uprawiać. Wydaje się, że rolnik organiczny uległ emocjom i zabrakło odrobiny dobrej woli z jego strony. Cóż bowiem stało na przeszkodzie by najzwyczajniej w świecie, razem z sąsiadem, którego rośliny pojawiły się na polu, po prostu usunąć je. Nie byłoby utraty certyfikatu, nie trzeba byłoby wydawać pieniędzy na prawników i postępowania sądowe, i co najważniejsze, nadal można byłoby żyć w zgodzie z sąsiadem. Pan Marsh postanowił pójść jednak inną drogą.
Spór sądowy rolników stał się niemal natychmiast pożywką dla organizacji zwalczających GMO. Rozpętano medialną kampanię dezinformacji, w której w negatywny sposób przedstawiano osobę pana Baxtera. Nie obyło się bez przedstawiania sporu jako starcia giganta agrobiotechnologicznego (Monsanto), z maluczkim i niemal bezbronnym rolnikiem organicznym. Monsanto oficjalnie odcięła się od sprawy i przypomniała, że nie jest zaangażowana w spór sądowy. Media informowały o starciu Dawida z Goliatem. Rzeczywistość była zgoła odmienna, bo w tej sprawie to rolnik uprawiający GMO był Dawidem.
Medialna machina dezinformacji inspirowana była głównie przez organizację Safe Food Foundation (SFF), która od lat walczy z GMO. SFF rozpoczęła akcję na rzecz wsparcia „poszkodowanego” rolnika organicznego. Rozpoczęto zbiórkę pieniędzy. Dotychczas udało się zebrać ok. 700 000 $. Swe usługi pro bono w obronie pana Marsha zaoferowała jedna z największych korporacji prawniczych w Australii – Steve & Gordon (sam rolnik organiczny tak oto komplementował kancelarię: „potężna maszyna prawnicza o ogromnych zasobach”). Rolnika organicznego wspierali lokalni celebryci czy politycy. Członkowie organizacji anty-GMO próbowali wpływać na decyzję Sądu Najwyższego. Przed gmachem, w którym odbywały się rozprawy, zorganizowano łącznie ok. 30 protestów/pikiet. Protestujący na tablicach mieli wypisane hasła: „korupcja, chciwość, wstyd”, jednoznacznie wskazując, że sąd nie jest obiektywny (delikatnie mówiąc). Sędzia nie uległ medialnemu zamieszaniu i decyzję swą oparł na faktach.
Panu Marshowi wróżę świetlaną przyszłość. Dołącza on do grona „męczenników” w walce z potężnymi i wszechwładnymi korporacjami z Monsanto na czele. Organizacje anty-GM nie pozwolą sobie na zmarnowanie „potencjału” wizerunku pana Marsha (tak jak miało to miejsce w przypadku pana Schmeisera czy pana Bowmana).
Pan Baxter z ulgą przyjął wyroku Sądu Najwyższego. Najbardziej ucieszył się z tego, że to koniec trwającego 3,5 roku medialnego zamieszania, którego stał się celem. Ma nadzieję, że teraz wszystko wróci do normalności. Choć zaznacza, że na jego stosunkach z sąsiadem pozostanie głęboka rysa. Radość pana Baxtera jest przedwczesna. Niecały miesiąc po decyzji Sądu Najwyższego, prawnicy pana Marsha zapowiedzieli apelację od wyroku.