Mykotoksyny są jednymi z najbardziej toksycznych substancji znanych człowiekowi. To grupa związków, będąca produktami metabolizmu grzybów. Obecność mykotoksyn w ziarnach zbóż stanowi jeden z poważniejszych problemów w produkcji roślinnej, który ma nie tylko negatywne skutki ekonomiczne, ale także stanowi zagrożenie dla zdrowia konsumentów. Dlatego też prowadzi się stały monitoring stężenia toksycznych mykotoksyn w ziarnie i produktach pochodnych. Wprowadzono również normy dopuszczalnej zawartości tych substancji zarówno w płodach rolnych, jak i produktach z nich uzyskiwanych [1].
W maju Francja wystosowała do Komisji Europejskiej prośbę o czasowe zwiększenie (na rok) dopuszczalnych norm zawartości trzech rodzajów mykotoksyn w ziarnie kukurydzy oraz produktach pochodnych [2]. Chodzi o deoksyniwelenol (DON), fumonizyny oraz zearelenon (ZEA). Dane zgromadzone na terenie Francji w roku 2013 jednoznacznie wskazują na zwiększenie oraz przekraczanie norm dopuszczalnej zawartości mykotoksyn w kukurydzy (potwierdza to również analiza Europejskiego Urzędu ds. Bezpieczeństwa Żywności). Stanowi to poważne zagrożenie dla zdrowia konsumentów, jednak tym władze Francji zdają się nie za bardzo przejmować (skoro dążą do zawieszenia obowiązujących norm). Francja jest największym producentem kukurydzy w Unii Europejskiej, więc utrzymanie obecnych norm będzie nieść za sobą poważne skutki ekonomiczne.
Dziwi mnie tylko jedno: dlaczego w samej Francji oraz w Unii Europejskiej nic o tym się nie mówi? Dlaczego nikt nie bije na alarm i nie ostrzega społeczności europejskiej o planowanym zamachu na nasze zdrowie? Gdzie podziali się aktywiści i organizacje rolników organicznych, którzy w obronie zdrowia konsumentów (walce z GMO) są w stanie zrobić wiele? Gdzie jest prof. Seralinii i jego zespół „naukowy”? Chcą nas truć rakotwórczymi mykotoksynami! Dlaczego jest taka cisza?
Okazuje się, że śladowe ilości środków ochrony roślin (znacznie poniżej dozwolonych dawek) stanowią śmiertelne zagrożenie (przynajmniej według organizacji anty-GMO), natomiast przekraczanie dopuszczalnych norm jednych z najsilniejszych trucizn znanych człowiekowi jest w porządku? A może aktywiści nie są zainteresowani walką „z mykotoksynami”, bo nie uderza to bezpośrednio w żaden międzynarodowy koncern nasienny/chemiczny/biotechnologiczny? Przecież patogenne grzyby są „produktem” Natury, a nie żadnej korporacji.
Szkoda, że nikt nie pomyśli o jakimś alternatywnym rozwiązaniu niż tylko zwiększanie norm. Jakim? Choćby rozważenie wprowadzenia do uprawy kukurydzy Bt (GMO). Na terenie Unii dopuszczono do uprawy kukurydzę z modyfikacją MON810, odporną na szkodniki. W wielu badaniach naukowych wykazano, że ziarno MON810 zawiera znacznie mniejsze stężenia mykotoksyn w porównaniu do konwencjonalnych odmian [3, 4, 5, 6]. Dzieje się tak, ponieważ jednym z czynników sprzyjających rozwojowi grzybów na kolbach są uszkodzenia powodowane przez szkodniki. Uszkodzenia tkanek ułatwiają strzępkom grzyba ich penetrację. Co ciekawe, badania porównawcze zawartości mykotoksyn w ziarnie kukurydzy Bt vs. konwencjonalna przeprowadzano także we Francji. Obserwowano redukcję mykotoksyn w ziarnie kukurydzy Bt (GM) nawet o 90% w porównaniu do konwencjonalnych odmian [6]. Dlaczego nikt nie korzysta z wyników prac naukowców? Dlaczego wyniki te są ignorowane? Pewnie dlatego, że GMO w Europie stało się kwestią polityczną. Władze Francji bezwzględnie walczą z kukurydzą GM i nie chcą wprowadzić jej do upraw (pomimo tego, że domagają się tego rolnicy [7]). W zeszłym miesiącu wprowadzono już trzecie moratorium na uprawę kukurydzy MON810. Trzecie, ponieważ poprzednie dwa uznano za nielegalne.
Dysponujemy obszerną literaturą naukową nt. korzyści wynikających z uprawy roślin GM z modyfikacją Bt: zmniejszenie zużycia insektycydów, mniejsza emisja CO2, mniejsze stężenie mykotoksyn, lepsza jakość ziarna, większe zyski rolników [8]. Ale to kukurydza GMO jest zła (choć nie ma na to żadnych dowodów naukowych). Spożywaniem mykotoksyn nikt się nie przejmuje (choć ponad wszelką wątpliwość stanowią one poważne zagrożenie dla naszego zdrowia). Politycy i aktywiści anty-GMO mają swoją teorię: GMO = Zło. Fakty jej nie potwierdzają? Tym gorzej dla faktów.
Na koniec uspokójmy. Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności stwierdza, że podniesienie dopuszczalnego poziomu zawartości mykotoksyn w ziarnie kukurydzy i produktach pochodnych nie powinno stanowić zagrożenia dla zdrowia ludzi. Niemniej wspomina się jednocześnie o tym, iż w niektórych przypadkach obecnie obowiązujące normy są ustanowione na granicy tego co nazwać można „bezpiecznym poziomem”.
1 – European Food Safety Authority: Mycotoxins
2 – Mycotoxins in maize – urgent scientific advice for the Commission
3 – Fungal growth and fusarium mycotoxin content in isogenic traditional maize and genetically modified maize grown in France and Spain
4 – Mycotoxin reduction in Bt corn: potential economic, health, and regulatory impacts
5 – A review on comparative data concerning Fusarium mycotoxins in Bt maize and non-Bt isogenic maize
6 – Lower mycotoxin levels in Bt maize grain
7 – French maize growers, seedmakers to appeal GMO ban again
8 – Use and Impact of Bt Maize.
12 czerwca o godz. 13:42 72450
Witam.
@Wojciech Zalewski
Gratuluje bloga i podziwiam cierpliwosc w tlumaczeniu. Szacun.
Lekki OT.
Co sie stalo z COBORU?
Jak ktos bajdurzyl o GMO i Monsanto, jednym ze zrodel, gdzie mozna bylo sie zorientowac na temat rynku nasiennictwa bylo COBORU.
EOT
W dyskusjach zawsze lapalem sie na tym, ze nie do konca wiedzialem, wiec sie pytam:
1. Z mojej nauki pamietam, ze kazde nastepne pokolenie (gdyby rolnik chcial uzyc ziarna ze zboza GMO i klasycznego) ma duza nizsze plony. Czy tak?
2. Generalnie (mit?) pola z uprawa klasyczna i GMO nie powinny do siebie przylegac. Prawda to?
3. Rozumiem, ze pkt.1. powoduje, ze zaiarna zawsze sie kupuje. Jak w takim razie producenci otrzymuja ziarna?
Pozdrawiam
Junoxe
12 czerwca o godz. 16:12 72457
nie znam się więc się wypowiem
1) to dotyczy głównie odmian heterozyjnych, ale w warunkach hm.. mniej profesjonalnych może być również kwestia słabej jakości materiału siewnego (patrz punkt 2), w pewnych przypadkach jest to również niezgodne z prawem
2) w przypadku plantacji nasiennych istnieje ryzyko zapylenia pyłkiem z roślin modyfikowanych – niby są strefy ochronne ale nie działają
3) w przypadku heterozygot – krzyżowanie linii matecznych, w wypadku innych odmian jest kilka klas materiału rozmnożeniowego – najlepsze służą do utrzymania odmiany, nieco gorsze do produkcji nasion przeznaczonych do upraw towarowych. W przypadku GMO – nie mam pojęcia
12 czerwca o godz. 16:20 72458
Co do punktu nr. 2 przyszła mi jeszcze do głowy kwestia prawna – towary zawierające określoną ilość GMO powinny być odpowiednio oznaczone – w przypadku niektórych roślin przenoszenie pyłku może spowodować że w konwencjonalnej uprawie zostaną wykryte markery świadczące o obecności GMO – co teoretycznie może spowodować niekorzystne konsekwencje dla producenta żywności
12 czerwca o godz. 22:00 72481
@Junoxe
Ad.1 W przypadku odmian heterozyjnych (mieszańcowych) tak. W przypadku odmian populacyjnych cechy utrzymują się dłużej.
Ad.2 To złożona kwestia ale generalnie istnieje wymóg stosowania stref buforowych, które mają ograniczyć zjawisko przepylania. Lata współistnienia upraw konwencjonalnych z GMO pokazują, że koegzystencja jest możliwa.
Ad.3 Jest mniej więcej tak jak pisze @czajnik grozy, choć hodowla sama w sobie jest dosyć skomplikowana i różni się zależnie od gatunku. Odmiany heterozyjne powstają poprzez krzyżowanie linii wyjściowych. Otrzymane nasiona (pokolenie F1) są sprzedawane (mieszańce). Odmiany populacyjne też powstają przez krzyżowanie form wyjściowych, następnie przez kolejne pokolenia selekcjonuje się najbardziej pożądane osobniki i z nich wyprowadza się odmianę. W przypadku GMO w zasadzie nic się nie zmienia, poza tym, że najpierw modyfikuje się roślinę z danej odmiany. Gdy wprowadzona cecha wykazuje stabilność przez kilka pokoleń, to taką roślinę włącza się w konwencjonalne programy hodowlane.
Jeśli chodzi o COBORU, to nie wiem co się dzieje z tą instytucją, więc nie pomogę.
@czajnik grozy
„niby są strefy ochronne ale nie działają”
Jak to rozumieć? W mojej ocenie, uwzględniając obecne wymogi prawa, strefy buforowe spełniają swoją rolę, dzięki czemu do prawie dwóch dekad jesteśmy świadkami udanej koegzystencji upraw GMO z konwencjonalnymi.
” w przypadku niektórych roślin przenoszenie pyłku może spowodować że w konwencjonalnej uprawie zostaną wykryte markery świadczące o obecności GMO – co teoretycznie może spowodować niekorzystne konsekwencje dla producenta żywności”
Owszem, ale żeby to nastąpiło, musiałoby dojść do przepylenia stosunkowo dużej części upraw, co zwykle jest ograniczone poprzez stosowanie stref buforowych. Dużo też zależy od konkretnego gatunku. Inaczej przechyla się kukurydza, a inaczej rzepak.
12 czerwca o godz. 22:11 72482
@czajnik grozy
„niby są strefy ochronne ale nie działają”
Jak to rozumieć? W mojej ocenie, uwzględniając obecne wymogi prawa, strefy buforowe spełniają swoją rolę, dzięki czemu do prawie dwóch dekad jesteśmy świadkami udanej koegzystencji upraw GMO z konwencjonalnymi.
” w przypadku niektórych roślin przenoszenie pyłku może spowodować że w konwencjonalnej uprawie zostaną wykryte markery świadczące o obecności GMO – co teoretycznie może spowodować niekorzystne konsekwencje dla producenta żywności”
Owszem, ale żeby to nastąpiło, musiałoby dojść do przepylenia stosunkowo dużej części upraw, co zwykle jest ograniczone poprzez stosowanie stref buforowych. Dużo też zależy od konkretnego gatunku. Inaczej przechyla się kukurydza, a inaczej rzepak.
13 czerwca o godz. 4:20 72505
Czy w ostatnim „GMO Box Office” autor nie opisywał przypadkiem właśnie sytuacji w Australli gdy mimo stref ochronnych doszło do skażenia pola sąsiada przez GMO? Co wiązało się dla pechowego rolnika z wymiernymi stratami finansowymi, bo stracił certyfikat „organiczny”…?
13 czerwca o godz. 8:30 72523
@Gronkowiec
Owszem. Sytuacja dotyczyła rzepaku, a więc rośliny o większym „potencjale przepalania” niż np. kukurydza. Jak wspomniałem, temat zasad współistnienia należy rozpatrywać dla każdego gatunku indywidualnie. Gdy piszę o tym, że koegzystencja jest możliwa, to nie mam na myśli, że nie dochodzi do przepyleń. Dochodziło do takich sytuacji, dochodzi i będzie dochodzić. Niemniej, uwzględniając skalę upraw roślin GM, to takie przypadki jak wspomnianego rolnika z Australii należy traktować raczej jako incydenty i margines. Tam gdzie uprawia się rośliny GM nie zanotowano nagłego wzrostu bankructw, czy problemów finansowych rolników konwencjonalnych i organicznych (w USA rolnictwo organiczne ma się świetnie). Natomiast wiele organizacji straszy, że poprzez wprowadzenie GMO dojdzie do totalnego „skażenia” upraw konwencjonalnych i nie będzie można uprawiać nic poza odmianami GM. Nie jest to prawda.
Tak na marginesie. Oprócz stosowania stref buforowych istnieją inne sposoby ograniczania zjawiska przepylania. Choćby zastosowanie odmian o różnym terminie dojrzewania, stosowanie różnych terminów siewu. Np. sąsiadujący rolnicy mogliby się porozumieć, że jeden z nich wysiewa wcześniej, drugi później tak by terminy pylenia się nie pokrywały. Proste i bardzo skuteczne (ale to już kwestia dobrej współpracy sąsiedzkiej).
13 czerwca o godz. 10:06 72533
W działalności gospodarczej podejmuje się ryzyko. Może przyjść powódź, może się ziarno skazić, mykotoksynami albo metalami ciężkimi, jak za skażenie uznajemy GMO, to skażone może być i GMO. Mają ludzie prawo wierzyć w co chcą, a straty są oczywiste, desakralizacja plonu rolnika organicznego wiązała się ze stratą finansową. Ale mają ludzie prawo w to bajanie nie wierzyć, trzeba nauczyć się współistnieć. Jak taliban narzuca swoje innym, to się grinPiSowcy i inni organiczni, zazwyczaj niewierzący, dwie wiary to chyba za dużo na jeden często nieduży umysł, oburzają. Ale sami chcą swoją wiarę narzucać innym.
Skazić się może jeden plon, trzeba się ubezpieczać, a przede wszystkim jak pisze gospodarz mieć wolę porozumienia a nie histeryzowania. Fundamentalizm nie służy porozumieniu. Mnie dzwony kościelne o 6.00 nie przeszkadzają, mam zrozumienie, przeżyję.
15 czerwca o godz. 4:08 72679
@WZ
Acha, ok! A czy nie pomogłoby wprowadzenie jakichś obowiązkowych regulacji co kiedy i jak sadzić lub jak sie dogadywać z sąsiadami, żeby takich sytuacji unikać?
15 czerwca o godz. 9:35 72694
Pewnie, za mało regulacji, zapisać w ustawie, ten gatunek do tego dnia, a ten od tego, jak wymyślą nowy, będzie się na zwolnienie terminu czekało. I inspektorów kalendarzowych trzeba powołać. Co jak się wiosna opóźni? Zbierze się sztab?
15 czerwca o godz. 21:47 72727
@Gronkowiec
Trudno mi to sobie wyobrazić. Uważam, że tego typu przepisów nie dałoby się stworzyć.
16 czerwca o godz. 9:17 72755
Hmm.. dajmy na to obowiązek poinformowania właścicieli pól oddalonych o X m (w zależności od szans na przepylenie?) z wyprzedzeniem Y tygodni / miesięcy o planowanym wysiewie GMO i przybliżonym czasie siewu? Wydaje się technicznie nie skomplikowane, a uspokoiłoby zaniepokojonych sąsiadów
16 czerwca o godz. 17:35 72771
Tak, a rozpoczęcie siewu oznajmiać syreną z remizy i biciem w dzwony, żeby ludzie z domów nie wychodzili.
17 czerwca o godz. 15:34 72838
OMG. Ja kompletnie zapomniaałem, że tu pytałem. :)))))
Dziękuję za odpowiedzi.
Z grubsza moje pytanie dotyczyło kilku anyt-GMO memów, co do których nie miałem pewnośći czy umiem obalić zgodnie z dzisiejszą wiedzą.
Otóż wiadomo, że znając biologię na poziomie licealnym łatwo jest wywnioskować iż GMO jest ok. Jednak zalew gallop gishów i fałszywek (vide bawełna Bt) jest tak duży, że dobrnięcie do źródeł często zajmuje dni.
Wiadomo, że jednym argumentów anyt-GMO jest: bo rolnicy muszą płacić Monsanto (zuo) za technologię, gdy ich „naturalne” uprawy są skażone. Oczywiście ktoś z wadliwie działającym aparatem poznawczym to chwyci i wtedy ciężko przebić się przez mem o Spisku Big Agro. 🙂
Wiemy, że jeśli ktoś uprawia „organiczny shit to po „skażeniu” utraci źródło zarobku. I ja to rozumiem. Jednak ogólnie „skażenie” wychodzi rolnikowi na plus, bo ma odporniejsze uprawy. Ale jak rozumiem, rolnik i tak sieje z kupnego ziarna (obojetne czy heterozyjne czy populacyjne) i jest obojętne czy to GMO czy nie. Zaletą COBORU było to, że łatwo można było wykazać, że gross zarobków Big Agro pochodzi z naturalnego ziarna. Tam była cała lista zbóż (nie GMO), ktorę mają pozwolenie na wysiew i właścicielami licencji (sprawdzić czy to ta formuła prawna) są właśnie Monsanto czy Basf czy inni. Więc tak naprawdę to i tak oni zarabiają. Skoro jednak Greenpeace zarządza strachem przed GMO to jak najbardziej wygląda, że ta organizacja wspiera monopolizację akurat tej działki rynku nasion. Zwłaszcza jeśli patenty się kończą. Ale to SPISEG. 🙂
Jeśli zaś w związku z możliwym przeniesieniem technologii GM na sąsiednie uprawy, producenci GMO by tracili rynek zbytu, bo ileś jednak pokoleń mógłby rolnik wykorzystywać (z degradacją pokoleniową nasion) to Big Agro musi się jakoś bronić. Powstały technologie terminacji (zabronione?).
Na dzień dzisiejszy, rozumiem, mamy tak:
– uprawy GMO nie wypierają samoistnie „naturalnych”, gdyby to zrobiły to BA nie pracowałoby nad tym, bo szybko nie miałoby komu sprzedawać, skoro już wszystko inne jest zagrożone.
– bioróżnorodność nie byłaby zagrożona, bo jak rozumiem np. gen Bt (uwag, skrot myslowy) albo by sie rozcienczyl w populacji i zaniknal, albo wzmocnil i pojawił sie w innych gatunkach.
To co mnie interesuje: skoro zboże populacyjne się nie degeneruje (tak szybko?) to po co rolnicy co roku kuja nowe nasiona (a moze nie kupuja?).
Pozdrawiam
17 czerwca o godz. 18:25 72847
To co mnie interesuje: skoro zboże populacyjne się nie degeneruje (tak szybko?) to po co rolnicy co roku kuja nowe nasiona (a moze nie kupuja?).
Jedni kupują, drudzy nie kupują, jak komu z kalkulacji wychodzi, szybko-wolno też pojęcie względne, musi chłop kalkulować, jak mu zborze przemarznie, mądry ten co obsiał byle czym, strata mniejsza, taki biznes, ryzykowny jak każdy.
17 czerwca o godz. 20:43 72851
@Junoxe
„skoro zboże populacyjne się nie degeneruje (tak szybko?) to po co rolnicy co roku kuja nowe nasiona (a moze nie kupuja?).”
Zmusza ich do tego prawo w postaci ustawy o ochronie prawnej odmian. Każda odmiana, niezależnie czy heterozyjna czy populacyjna, jest chroniona prawem autorskim. Jeśli rolnik chce wysiewać rośliny kolejnego pokolenia z zachowanego materiału to i tak musi zapłacić opłatę licencyjną. Są pewne odstępstwa od tej reguły, ale one dotyczą małych gospodarstw.
Drugi powód dla którego rolnik woli kupić co roku nasiona odmiany populacyjnej jest to, że jest to materiał kwalifikowany. Nasiona są zaprawiane, dzięki czemu rolnik ma większą pewność, że wschody roślin będą pomyślne. Ma też pewność, że plon będzie wyrównany. W przypadku uprawy roślin z zachowanych nasion, część roślin (zapewne niewielka) może zacząć wykazywać niekorzystne zmiany (np. mniejszy plon), które w kolejnych pokoleniach mogą się potęgować.
18 czerwca o godz. 11:56 72888
@Wojciech Zalewski
Intuicja (heurestyka) podpowiada mi, ze mem pt. „Za skazone GMO zboze, tez rolnik musi oplacic licencje” powstal z nadinterpretacji stanu prawnego. Bo to nie wazne czy sieje GMO czy nie GMO z zachowanego materiału i tak musi opłacać licencje. Rozumiem, że opłate się wnosi w trakcie kontroli przysprzedaznej? Bo wtedy musi okreslic skad ma zboze?
Pozdrawiam
19 czerwca o godz. 14:17 72962
@Junoxe
„Rozumiem, że opłate się wnosi w trakcie kontroli przysprzedaznej? Bo wtedy musi okreslic skad ma zboze?”
Opłata licencyjna wliczona jest w koszt nasion. Rolnik nie podpisuje bezpośrednio z firmą hodowlaną umowy. Taką umowę podpisuje firma nasienna sprzedająca nasiona i to ona odprowadza faktycznie opłatę licencyjną od sprzedanych nasion.
Chciałbym jednak zaznaczyć, że nie znam dokładnie praktyki i tutaj bardziej pomocny byłby kontakt z Agencją nasienną.