Azot jest niezbędnym do życia pierwiastkiem nie tylko dla roślin ale także zwierząt. Szacuje się, że do roku 2015 rolnictwo będzie zużywać ponad 190 mln ton nawozów azotowych. Są one kosztowne, ich produkcja i stosowanie wiąże się z emisją znacznych ilości gazów cieplarnianych. Obserwuje się wiele negatywnych skutków dla środowiska jak erozja gleby czy zanieczyszczenia wód. Nawozy muszą być stosowane pomimo tego, że dysponujemy obfitym, darmowym i „ekologicznym” źródłem azotu jakim jest atmosfera. Amerykańscy i brytyjscy naukowcy podejmą ambitne wyzwanie, którego celem będzie opracowanie sposobu na to by rośliny mogły wykorzystywać azot atmosferyczny, co w efekcie oznaczałoby tylko tyle, że nie trzeba będzie produkować i stosować nawozów azotowych. Narodowa Fundacja na Rzecz Nauki (NSF, USA) oraz Rada Badań Biologicznych i Biotechnologicznych (BBSRC, Wlk. Brytania) sumą 12 milionów $ sfinansują badania czterech zespołów.
Pokrótce zapoznajmy się z tymi czterema projektami:
1. Nitroplast – syntetyczna organella komórkowa (suma dofinansowania 1,89 mln $)
Carnegie Institution of Washington, Penn State University, Massachusetts Institute of Technology, University of Glasgow, Imperial College London
Celem projektu jest zaprojektowanie syntetycznej jednostki komórkowej, która będzie w stanie wiązać azot atmosferyczny.
Cyjanobakterie dysponują mechanizmami komórkowymi, dzięki którym mikroorganizmy te są w stanie wiązać azot z wykorzystaniem energii słonecznej. Naukowcy planują skopiować ten proces w komórkach bakterii nie wiążących azotu. Wiązać się to będzie z koniecznością identyfikacji całej grupy genów odpowiedzialnych za to zjawisko u cyjanobakterii. Niezbędna będzie również re-aranżacja niektórych mechanizmów metabolizmu gospodarza.
2. Nitrogenaza tolerująca tlen (1,87 mln $)
Michigan State University, Imperial College London
Reakcja wiązania azotu atmosferycznego jest katalizowana przez enzym nitrogenazę. Enzym ten jest blokowany przez tlen, który obficie występuje w komórkach roślin (jest to również główny powodów dla którego rośliny nie wiążą azotu atmosferycznego). Niektóre z organizmów wykształciły mechanizmy chroniące nitrogenazę. W naturze występuje jedna forma tego enzymu, która „toleruje” obecność tlenu. Enzym ten został opisany przez niemieckich uczonych w 1990 roku. Znajduje się on w bakterii zamieszkującej wysoce toksyczne środowiska. Jak to bywa w tego typu wyjątkowych odkryciach, od tamtej pory nie udało się powtórnie odnaleźć cennej bakterii.
Głównym celem projektu ma być praca niemal detektywistyczna. Naukowcy wybiorą się w najbardziej niedostępne rejony świata w poszukiwaniu „zaginionej bakterii”. Jeśli się powiedzie, badacze skrupulatnie przeanalizują genom oraz metabolizm mikroorganizmu. Następnie podejmą próby przeniesienia nitrogenazy tolerującej tlen do komórek roślinnych.
3. Sztuczna symbioza roślina – bakteria (5,09 mln $)
Montana State University, University of Wisconsin Madison, Massachusetts Institute of Technology, Samuel Roberts Nobel Foundation, John Innes Centre
W toku ewolucji niektóre rośliny wykształciły mechanizm współpracy (symbiozy) z bakteriami glebowymi, które w specjalnych naroślach na korzeniach wiążą i przekształcają azot atmosferyczny w związki wykorzystywane przez gospodarza. Naukowcy postarają się skopiować ten mechanizm w ważnych gospodarczo roślinach (np. zboża). W tym celu podejmą próby modyfikacji mechanizmów interakcji pomiędzy bakterią oraz gatunkiem trawy (bliskiego krewnego zbóż). Mają nadzieję, że uda się utworzyć sztuczną symbiozę.
4. Opracowanie modelu mechanizmu wiązania azotu w tlenowych komórkach fotosyntetyzujących (3,87 mln $)
Washington University, Penn State University
Cyjanobakterie zarówno przeprowadzają fotosyntezę jak i wiążą azot atmosferyczny. Udaje im się to poprzez separację obu tych procesów (w przestrzeni lub w czasie). Scharakteryzowano jeden szczep (Cyanothece 51142), który potrafi efektywnie „pogodzić” te dwa procesy ze sobą tak by jeden nie oddziaływał negatywnie na drugi.
Głównym celem badań jest zaprojektowanie mechanizmu wiązania azotu atmosferycznego w komórkach roślinnych. Wzorem dla naukowców jest wspomniany wyżej szczep cyjanobakterii Cyanothece 51142. Badacze najpierw dokładnie scharakteryzują geny odpowiedzialne za wiązanie azotu, a następnie przeniosą je do innej cyjanobakterii, która nie posiadała tej umiejętności. Następnym krokiem będzie umieszczenie tego samego konstruktu w chloroplastach komórek roślinnych.
Każdy z projektów jest bardzo ambitny. Jeśli choć jeden z nich zakończy się powodzeniem, to ma dużą szansę zrewolucjonizować rolnictwo.
O postępach naukowców postaram się na bieżąco informować.
Collaborative Research: Nitroplast: A Light-Driven, Synthetic Nitrogen-Fixing Organelle,
Oxygen-Tolerant Nitrogenase,
Engineering Synthetic Symbiosis Between Plant and Bacteria to Deliver Nitrogen to Crops,
Designing Nitrogen Fixing Ability in Oxygenic Photosynthetic Cells.
11 września o godz. 6:12 39949
Na takie ogłoszenie czekam.
Zakłady azotowe podejmą współpracę z organizacjami ekologicznymi.
A może już się dogadali, tylko po cichu za pośrednictwem agencji PR jak opisuje ostatni Tygodnik Powszechny.
11 września o godz. 11:52 39964
A jak te rośliny uwolnią się do środowiska, zaczną przepylać, krzyżować się z dzikimi, zjedzą cały azot z atmosfery i nie będzie czym oddychać.
11 września o godz. 22:54 39990
Doczekamy takich roślin, kwestia czasu. Może za dwadzieścia lat, a może już za dwa. Albo wymyśli się takie rzeczy, które całe rolnictwo – produkcję żywności na polach i pastwiskach – przekreślą jako niepotrzebne, a przyszłe pokolenia będą oglądać narzędzia uprawowe i kombajny tylko w muzeach.
14 września o godz. 18:17 40128
A czy wiadomo cos wiecej w jaki sposob autorzy projektu 4 chca sie do tego zabrac?
15 września o godz. 9:33 40157
@Gronkowiec
http://news.wustl.edu/news/Pages/25585.aspx
15 września o godz. 13:34 40162
Jakby kilka lat temu ktoś powiedział że przerzucenie całego szlaku metabolicznego z jednego organizmu do drugiego będzie ŁATWĄ częścią projektu, a problemy zaczną się dopiero potem (synchronizacja z cyklem dobowym), to bym chyba nie uwierzył 🙂 Robi wrażenie, jak szybko posunęliśmy się naprzód.
15 września o godz. 21:00 40174
Szanowny Gronkowcu.
No i jak się takie rośliny pożerające azot zaczną w sposób niekontrolowany rozmnażać, to go zeżrą nocami w całości i gdzie się po tym „szybkim posunięciu naprzód” zatrzymamy 😉 ?
16 września o godz. 1:52 40189
Sinice nam do tej pory azotu całego nie zjadły, choć się rozmnażają niekontrolowanie, więc bym się nie martwił 🙂
16 września o godz. 9:16 40198
Ty się nie martwisz Gronkowiec, ale inni już się martwią, ciekawe czy mój żart znajdzie odbicie w lękach wierzących w Naturę?
Zakładam się, że tak, wizja braku powietrza pożartego przez rośliny GMO jest bardzo apokaliptyczna, przyjmie się.
16 września o godz. 20:50 40229
„Pożarciem” powietrza nie ma się raczej co martwić, tym bardziej, że chodzi o azot, nie tlen, proces wychwytu azotu z powietrza będzie w skali globalnej rozłożony na tysiąclecia, a w razie czego pewnie znajdzie się stosunkowo czysty sposób na uwolnienie „zżartego” azotu z powrotem do atmosfery (powietrze nazbyt bogate w tlen to jednak też duży problem). Fajnie byłoby mieć wydajny sposób przerabiania na dużą skalę atmosferycznego azotu na związki przyswajalne przez rośliny bez potrzeby używania energochłonnej i niebezpiecznie toksycznej chemii (nawozów kopalnych na dzisiejsze potrzeby od dawna już nie wystarcza).
Natomiast projekt uwalniania do środowiska bakterii przeprogramowanych na symbiozę z trawami czy zbożami jest już bardziej ryzykowny – i nie chodzi tylko o to, że bakteria ta, jak wiele organizmów introdukowanych przez człowieka, może uznać za wskazaną raczej współpracę z jakimś nieprzewidzianym w planie chwastem, utrudniając jego wyplenienie z terenów uprawnych, ale także o to, że wszelkie tego typu ingerencje na dużą skalę zaburzają, w sposób trudny zawczasu do przewidzenia, równowagę okolicznych ekosystemów. Nie żeby od razu zagłada świata, ale mało to kłopotów z sinicami (choć z powodów innych niż uprawy GMO)? A tu planuje się wprowadzić do przyrody zaburzenie, na które jest ona w mniejszym stopniu „uodporniona” niż na sinice…
16 września o godz. 23:01 40237
Czy te sinice, to nie od nawozów spływających do rzek i morza?
A czemu chwast miałby być trudny do wyplenienia? Dorodniejszy najwyżej.
W ogóle wszystko byłoby dorodniejsze, zyskało inną skalę. Dzisiejszy człowiek też jest dorodniejszy niż kiedyś, można powiedzieć, Natura odzyskałaby właściwe proporcje, skalę w której była zanim człowiek udomowił selera. Kto widział w naturze taką marchewkę?
Mnie to przekonuje, czuję się jak Guliwer w tym świecie jak się nad tym zastanowiłem.
16 września o godz. 23:15 40238
Sinice może mniej pasłyby się na nawozach mineralnych, ale w zamian dostałyby jakiś ich ekwiwalent ze szczątków roślin gnijących na polach i łąkach, wykarmionych azotem z symbiozy (choć pewnie mniej niż teraz). Tym, co potencjalnie niepokoi, nie są tu jednak sinice, tylko raczej te symbiotyczne bakterie. Wrzucenie w ekosystem dużej ilości związków chemicznych, których wcześniej tam nie było, rzadko pozostaje bez wpływu na jego stan, a co dopiero mówić o organizmach, które mogą zapewnić długotrwały wzrost podaży tych substancji, zwłaszcza jeśli na początku nie będą mieć naturalnych wrogów. Przykład zakwitów sinic pokazuje, że nawet jeśli jakiś gatunek zrobi się po takich zmianach „dorodniejszy”, to innym może to znacząco zaszkodzić. Ale czego się nie robi dla postępu…
17 września o godz. 1:02 40241
@ytkl
Jeśli dobrze rozumiem, to w planach nie ma tworzenia żadnych nowych bakterii symbiotycznych ale przeciwnie: nauczenie zboża, żeby potrafiło się dogadać z tymi bakteriami, co już w glebie od dawna siedzą 🙂 Więc problemu nie ma.
17 września o godz. 2:57 40243
Z opisu zamieszczonego na blogu trudno dociec, co naprawdę jest planowane. Jeśli naukowcy będą wyłącznie przekonywać bakterie i zboża, że razem może być im lepiej niż osobno, i szkoda, że same na to przez tysiące lat nie wpadły, to tylko pogratulować perswazyjności i trzymać kciuki za sukces. Coś mi jednak podpowiada, że „modyfikacja mechanizmów interakcji” nie obędzie się bez ingerencji w genom zboża i/lub bakterii, i właśnie dlatego możemy o tym w blogu poświęconym GMO przeczytać. Osobiście czułbym się nieco spokojniejszy, gdyby modyfikowano zboże, bo raz, że wyłapać i pozbyć się tego w razie kłopotów łatwiej niż bakterii, a dwa, że zboża nie radzą sobie na ogół w konkurencji z dziką roślinnością, co zmniejsza ryzyko (choć oczywiście zboże z bonusem azotowym może okazać się znacznie zdolniejsze niż obecnie do wyrwania się na swobodę).
17 września o godz. 9:42 40254
@ytkl
„Osobiście czułbym się nieco spokojniejszy, gdyby modyfikowano zboże, bo raz, że wyłapać i pozbyć się tego w razie kłopotów łatwiej niż bakterii, a dwa, że zboża nie radzą sobie na ogół w konkurencji z dziką roślinnością, co zmniejsza ryzyko…”.
No ładne jest to zdanie i cała konstrukcja tego argumentu. 😀
Czyli zboża GMO (pszenica, kukurydza) już są OK, ryzyko jest znikome, to co z pola to i tak przegra w konkurencji z dzikim, a nawet jesli coś się zdarzy nieprzewidzianego to się te rośliny zbierze. Czy to nie są przypadkiem od lat powtarzane argumenty zwolenników GMO w odpowiedzi na lęki przeciwników, bezskutecznie zresztą.
I nagle w obliczu większej grozy (bakterii GMO) stary strach blednie i się właściwie oswaja. Może w takim razie naukowcy zamiast racjonalnych argumentów powinni przeciwników odmian GMO w rolnictwie poprostu postraszyć tym co jeszcze da się genetycznie zmodyfikować w przyszlości. 😉 Zamiast naprężać się intelektuanie poprostu sie postraszmy ;). Pobójmy sie razem 😉
Może cała ta emocjonalna biegunka przeciw GMO wynika ze zwykłej ludzkiej potrzeby grozy, która normalnie zaspokajają horrory, thrillery i imprezy typu halloween. Może to o to chodzi w określeniu „żywność Frankenstaina” 😀
I może stare, tradycyjne strachy i straszki już przestały działać na masową wyobraźnię? 🙂 Może czas na horror z polem kukurydzy MON810 w roli głównej 🙂
17 września o godz. 12:12 40260
@BaKoRo
Nie że nie masz racji, bo się w dużym stopniu z Tobą zgadzam („GMO jako współczesny ekwiwalent potworów z horroru”), tylko moment na podzieleni się ta obserwacją trochę nietrafiony.
Jeden z problemów z GMO podnoszony przez różne osoby to to, że rozmowa o „bezpieczeństwie” nowego GMO odbywa się w chwili gdy Monsanto już wprowadziło nowy produkt na pola – więc w chwili gdy trochę za późno na jakikolwiek dialog i planowanie, bo kasa zainwestowana w nowe GMO musi się firmom zwrócić.
Dlatego cudownie że teraz można porozmawiać o przyszłym GMO zanim jeszcze powstanie. Teraz jest najlepszy moment żeby rozważyć co i jak zrobić żeby było bezpiecznie („modyfikować bakterie czy rośliny? lepiej rośliny, bezpieczniej dla środowiska”). Nie widzę powodu żeby się z tego wyśmiewać.
.. ach, no chyba że z góry wiadomo że każde GMO jest superbezpieczne i cacy, wtedy faktycznie jakiekolwiek rozmowy na temat bezpieczeństwa należy wyśmiać 😛
17 września o godz. 13:10 40263
” Teraz jest najlepszy moment żeby rozważyć co i jak zrobić żeby było bezpiecznie („modyfikować bakterie czy rośliny? lepiej rośliny, bezpieczniej dla środowiska”
Czyli zakładamy, że musimy modyfikować.
Skoro wy chcecie a my nie chcemy, pójdźmy na kompromis, my wam powiemy co możecie modyfikować w oparciu o nasze lęki.
To absurd, jak mamy się targować, to my chcemy człowieka zmodyfikować, żeby mniej chciwy i agresywny był.
Ważny jest poziom z którego się zacznie negocjacje dla końcowego rezultatu.
17 września o godz. 13:23 40264
@ Gronkowiec
Do refleksji o tym, że GMO to dla popkultury poprostu współczesny Dracula zainspirowała mnie wypowiedź poprzednika. Moment żeby sie tym podzielić jest dobry jak każdy inny. Czy miałem z tym czekać do Halloween? Wtedy ze względu na Monsanto i jego produkt na polach byłoby lepiej?
Koledze jak zwykle myli sie przyczyna ze skutkiem. Nigdy nie jest tak, że najpierw są procedury bezpieczenstwa, a dopiero później krytyczne wydarzenie, które doprowdza do ich opracowania (które się wtedy szczęśliwie nie wydarza, dzieki tym procedurą wcześniej opracowanym) Procedury PPOŻ są skutkiem pożarów, procedury BHP są pisane w oparciu o analize przyczyn wypadków w miejscu pracy, a procedury leczenia chrób opracowaje sie dopiero po wystapieniu choroby. Czy może kolega zajmuje sie opracowywaniem procedur leczenia chorob, które jeszcze nie wystapiły?
Czy ta Składowska była taka głupia, że nie wiedziała, że zamiast odkrywac ten rad i polon i to powinna była najpierw opracować procedury bezpieczeństwa prac z materiałem radioaktywnym? No chyba! No bo jakby głupia nie była to by se je najpierw opracowała i by nie zachowowała. Ale jej sie spieszyło, pewnie chciała szybko zysku i lekceważyła ryzyko. A tak po prawdzie to ona była opłacana przez Monsanto i z powodu grubego hajsu nie zaczęła od tych procedur bezpieczeństwa.
Skoro jest tak cudownie, że można teraz rozmawiać o bezpieczeństwie przyszłego GMO zanim ono powstanie, to rozmawiajmy. 🙂 A żeby nie gadac po próżnicy, ja proponuje nawet to bezpieczenstwo zbadać, zróbmy testy polowe, badania żywieniowe na szczurach (3 miesiące, a nawet 9) i na ludziach (3 pokolenia, albo 100 lat). A potem niech nieżalezni eksperci (tez do 3 pokolenia, albo 9) orzekną czy naprawdę warto sie koncernom zabierać za robienie tego GMO. Tak będzie dla nas wszystkich bezpieczniej i kasa sie nie zmarnuje na darmo 🙂
Tak tyko dla porządku dodam, że genetyczne modyfkowanie organizmów zaczęło sie od modyfikowania bakterii, takich bakterii na świecie są miliony szczepów i już dawno sa w środowisku. Sam swoimi rękoma zmodyfikowałem genetycznie bakterie 4 razy w ramach pracy magisterskiej, jak setki innych studentów w Polsce. A ponieważ najczęściej było to E.coli, to nie wykluczone jest, że do dzisiaj mamy je we własnym jelicie. 😀
17 września o godz. 15:06 40272
„A ponieważ najczęściej było to E.coli, to nie wykluczone jest, że do dzisiaj mamy je we własnym jelicie. ”
Łolaboga, to się powinno znaleźć w Superekspresie.
Mam nawet tytuł „Studenci na usługach Monsanto zarazili nas groźnym GMO”
17 września o godz. 15:08 40273
No i fota bakteri, najbardziej obrzydliwa jaką w necie można znaleźć
17 września o godz. 15:51 40276
@parker
Ja myślę, że doskonale nadaje się pan na PR-owca organizacji zwalczających GMO 🙂
Posiadł pan tą tajemną wiedzę jak prowadzić kampanię przeciw GMO!
1. Jak pan słusznie zauważył potrzebne jest budzące grozę zdjęcie (nawet nie musi ukazywać prawdziwego GMO, tak jak to było w przypadku byków rasy Belgian Blue). Im straszniej tym lepiej (szczury z nowotworami też się nadadzą).
2. Koniecznie musi pojawić się słowo Monsanto (im częściej pada w tekście tym lepiej). Bez tego żaden news się nie przebije do świadomości „świadomego konsumenta”.
3. No i nie można zapomnieć o trzech literach – GMO.
Dla zwiększenia efektu można również w co drugim zdaniu wykorzystać sformułowanie „prawdziwa prawda”. A jak jeszcze dopiszemy, że to skrywana od lat tajemnica, która właśnie wyszła na jaw dzięki bezinteresownemu poświęceniu aktywistów (a najlepiej gdyby źródłem pochodzenia newsa było Wikileaks) to już w ogóle świat zadrży w posadach. 😉
Przepraszam za OT, ale pana tekst o newsie w Superekspresie tak mnie zainspirował do małego żartu.
17 września o godz. 17:22 40280
@BaKoRo
„A ponieważ najczęściej było to E.coli, to nie wykluczone jest, że do dzisiaj mamy je we własnym jelicie. ”
Jesli to byl laboratoryjny szczep E.coli, to szanse jego przezycia poza probowka sa takie jak meduzy na pustyni 😉
A na serio: mam nadzieje ze jednak bakterie GMO nie biegaja /pelzaja sobie radosnie po swiecie, bo to by znaczylo ze naukowcy nie przestrzegaja procedur bezpieczenstwa…
17 września o godz. 20:18 40283
A Panowie skąd czerpią pewność, że bakteria przeprogramowana do tego, by wejść w symbiozę ze zbożem, z którym dotąd nie chciała mieć nic wspólnego, nie okaże się także (albo nawet bardziej) skłonna do symbiozy z innymi roślinami? Rozliczne doświadczenia na ekosystemach polegające na zaprowadzaniu obcych gatunków (typu: sprowadzimy mangusty, żeby poskromiły szczury, które niebacznie przywlekliśmy wcześniej) zadziwiająco często przynoszą skutki odmienne od planowanych, mimo że nikomu, kto je przeprowadzał, nie zarzucałbym braku dobrych chęci. Czyżby nasza kontrola nad życiem na poziomie bakteryjnym była lepsza?
Bać się czasem trzeba. Gdyby paru kretynów-inżynierów w Czernobylu czy paru skąpców-inżynierów instalujących platformę Deep Horizon lub elektrownię atomową w Fukushimie okazało trochę więcej pokory i asekuranctwa, to ich dziedziny działalności nie borykałyby się teraz z globalnym kryzysem nieufności.
18 września o godz. 13:07 40329
@ Gronkowiec
„Jesli to byl laboratoryjny szczep E.coli, to szanse jego przezycia poza probowka sa takie jak meduzy na pustyni”
Ja bym powiedział: że jak odmiany uprawnej GMO poza polem. 😀
Owszem rozpełzły się po świecie zanim naukowcy opracowali procedury bezpieczeństwa. Podejrzewam takżem że nie jeden produkt spożywczy je zawiera, bo był przetwarzany z ich użyciem. Nie wykluczne także że celowo je wypuszczamy do gleby i wód w celach remediacji.
Czy naturalny poziomy transfer genów u bakterii przeraża Cie bardziej niż pionowy? A może powinnismy sie bać tych bakterii i archeonów, o ktorych jeszcze nic lub niewiele wiemy?
@ytkl
A dlaczego bakterie azotowe takie np rhizobium, które tak pięknie wchodzą w symbiozę z roślinami motylkowymi, nie wchodzą z żadnymi innymi roślinami? I dlaczego nie przekazały tej umiejętności żadnym innym bakteriom, albo samym roślinom motylkowym mimo endocytozy bakterii w komórkach korzenia? I czy dzisiaj możemy miec 100% pewność, że taki proces sie nigdy nie wydarzy?
Czy możemy spac spokojnie czy powinniśmy się jednak troche tego bać? Bo bać się czasem trzeba, bo to przyjemne jest poprostu 🙂
18 września o godz. 18:37 40345
@BaKoRo
Bać się tego, że natura coś nagle wykombinuje z symbiozą, to mniej więcej tak samo jak bać się, że materiał radioaktywny nagle zbierze się w jednym miejscu tak gęsto, że zajdzie samoistna reakcja łańcuchowa (ponoć są podejrzenia, że przynajmniej jeden taki naturalny reaktor jądrowy powstał kiedyś, przed setkami milionów lat, w wyniku nanoszenia rud uranu przez rzekę, ślady są bodaj na terenie obecnego Konga). Owszem, może się coś takiego zdarzyć, ale prawdopodobieństwo jest małe, a my nie mamy na to wpływu, więc i odpowiedzialności. Co innego, gdy ludzie zaczynają przy czymś grzebać, bagatelizując i pomniejszając zagrożenie, wtedy dopiero praktyka dziejowa podpowiada, że kłopoty są tuż, tuż.
Kłopot z inżynierami, o których pisałem, nie polegał na tym, że zupełnie nie byli świadomi zagrożenia. Wiedzieli o nim, ale sami siebie okłamywali, że jest znikome. Strach przed wizytatorem z Moskwy albo działem finansowym firmy przeważył nad strachem przed zagrożeniem wywołanym własnymi działaniami i/lub zaniedbaniami. Dobrze wierzyć, że akurat w branży GMO pracują sami herosi moralni, których nigdy obawa przed utratą pracy na rzecz kogoś bardziej skłonnego do obniżania standardów bezpieczeństwa (choćby dla uzyskania doraźnych zysków) nie skłoni do ustępstw. Zwłaszcza, że dosyć już długa historia koncernów z tej branży, zwłaszcza tego największego na literę „M”, zawiera udokumentowane i potwierdzone wyrokami sądowymi przypadki kłamstw, przekupstwa urzędników publicznych odpowiedzialnych za nadzór, czy wreszcie podrzucania toksycznych chemikaliów, żeby już nie wspomnieć o zakulisowym wspieraniu ich ekspansji przez amerykański rząd poprzez naciski polityczne. Ale co tam bezwzględne i żądne zysku korporacje, światła kasta nieomylnych scjentystów w laboratoryjnych fartuchach nie dopuści do żadnego niebezpieczeństwa, podobnie jak nie zawiodła w Czernobylu, Fukushimie czy Zatoce Meksykańskiej, prawda?
18 września o godz. 20:06 40349
@ytkl
Ale przecież nikt nie bagatelizuje ryzka. Rozsądni naukowcy, a takich jest większość tego nie robią. Nie twierdzą też, że są nieomylni, ani że ludzie nie popełniaja błędów i pomyłek. Opracowano procedury, przeprowadza się badania, kontroluje rynek.
Ale naukowcy zwłaszcza Ci ściśli i od przyrody lubią rozmawiać konkretnie: o teoriach, które nastepnie zestawiają z faktami. Czyli jeśli uważają, że GMO może zaszkodzić ludziom czy przyrodzie to nie wystracza im poprostu takie stwierdzenie tylko się pytają: ale w jaki konkretnie sposób może zaszkodzić, jakie są przesłanki do takiego twierdzenia, a jakie dowody.
Twój przykład z naukowcami i energetyką jądową jest o tyle chybiony, że w miarę dobrze wiadomo po spełnieniu jakich warunków można to użytkować bezpiecznie, a kiedy już nie. Jasne są korzyści. Jasne jest ryzyko. Sa pozytywy i negatywy. I tutaj można ważyć racje, można dyskutować czy plusy przeważają nad minusami, czy jesteśmy gotowi na takie ryzyko. I pomimo tego że technologia w określonych warunkach JEST niebezpieczna wiele krajów ja stosuje, wierząc że dopilnują wszystkiego jak trzeba. Nie odrzucono jej pomimo, że coś się rzeczywiście może stać i w sumie to dokładnie wiadomo co, aż do najczarniejszego realnego scenariusza.
A w przypadku odmian GMO stosowanych w rolnictwie nie wykazano o jakie negatywne skutki chodzi, nie wskazano konkretnego ryzyka, które by wytrzymało naukowa krytykę. Mówi się tylko „mogą kiedyś jakoś zaszkodzić”. I takiej podstawie pojawiają się żądania żeby technologii całkowiecie zakazać. I to wbrew doświadczeniom innych krajów, które z powodzeniem i dobrymi skutakmi tą technologię stosują. Czy to jest racjonalne? Nie to jest histeryczny, paniczny strach.
Przeciwnicy GMO twierdzą, że GMO to grzech pychy, że nalezy to porzucić bo coś sie w przyszłości może stać, jakoś nam to może zaszkodzić. A skoro jest grzech to niechybnie będzie kara (zasłużona boska zemsta nieskonczenie miłosiernego ;)). A zwolennicy GMO widzą tą sytuacje zakazu GMO jako grzech zaniechania. I realne straty w imię nie widomo czego. I kara przyjdzie za porzucenie rozumu na rzecz zabobonu, mniemań, i fantazmatow. Zawsze przychodzi, tego tez nas uczy historia, a historia Polski to już wybitnie. Kto się nie rozwija ten się uwstecznia. Prawda? 🙂
19 września o godz. 10:21 40369
@BaKoRo
Wprost przeciwnie, technologię jądrową właśnie odrzuciły Niemcy i Japonia, mimo że jasne jest, że przy rozważnym jej stosowaniu korzyści (w tym te związane ze zmniejszeniem emisji dwutlenku węgla i różnych toksycznych zanieczyszczeń) długofalowo przeważają nad kosztami. Rzecz w tym, iż – mimo, że wiadomo było, i to zarówno w Czernobylu, jak i w Fukushimie, jakie środki ostrożności należy przedsięwziąć, a także, czego robić nie wolno – w krytycznym momencie okazało się, że wiedza wiedzą, a odpowiedzialni za jej stosowanie ludzie zawiedli. W jednym przypadku ustąpili przed przysłanym z Moskwy idiotą, licząc że jakoś sobie poradzą. W drugim – oszczędzili na budowie wyższej osłony od strony morza i systemach generatorów prądu, dzięki którym można byłoby po katastrofie szybciej usuwać skutki awarii, a w szczególności chłodzić reaktor. Z kolei przy okazji platformy Deep Horizon oszczędzono jakieś marne grosze przy instalacji odwiertu, mimo że znana była świetnie technologia pozwalająca zminimalizować ryzyko wycieku i spowodować jego samoistnie zatkanie w razie awarii. Co znamienne, we wszystkich trzech przypadkach po katastrofach próbowano tuszować ich skutki, poprzez dezinformację i opóźnienie skutecznych działań zwiększając takim postępowaniem skalę strat materialnych i niekiedy ludzkich, a ostatecznie także prestiżowych (w przypadku Fukushimy przynajmniej na początku, podczas pierwotnej akcji ratowniczej, było chyba lepiej, ale później próbowano ukryć skalę skażenia). Za każdym razem post factum widać, że zawinił brak wyobraźni i najzwyklejsza małoduszność, plus postawa „jakoś to będzie”. Nie wyłożono pieniędzy na zabezpieczenia, żeby oszczędzić tysiące dolarów, bo zagrożenie wydawało się mało prawdopodobne, a skutkiem tego powstały bezpośrednie straty liczone w miliardy i utracono zaufanie opinii publicznej, przez co zarzucono opłacalną technologię i utopiono kolejne miliardy (koszty związane z utratą zysków). I nawet nie sposób potępić opinię publiczną, że głupio się zraziła do nowoczesnych technologii, które pod warunkiem zachowania ostrożności można bezpiecznie stosować, skoro praktyka pokazuje, że oficjalne zapewnienia to jedno, a ostrożność zawsze pierwsza idzie na straty, gdy można przyoszczędzić albo gdy można wylecieć z wilczym biletem za niewypełnienie durnego polecenia przysłanego z centrali aparatczyka.
19 września o godz. 13:00 40375
@ ytkl
1. Czy przyczyną opisanych przez Ciebie awarii była technologia jądrowa sama w sobie czy błędy ludzi, dziadowskie oszczędności, czy wadliwy system zarzadzania, organizacji pracy, nadzoru w tych zakładach? Czy w elektrowni jadrowej taka sytuacja nie może zdarzyć? Czy alternatywa czyli emisja tlenków wegla i siarki ze spalania wegla w takiej skali żeby zrekompensować brakującą moc wyłączonych elektrowni nie jest równoważnym zagrożeniem dla ludzi i środwiska?
Co robić? Żyć bez bez pradu? Bez internetu i bloga GMObiektywnie? 🙂
Jakie masz na to rozwiąznie? Co proponujesz w zamian? Skąd brać prąd?
2. Co to wszystko ma wspólnego z GMO? To jest blog o GMO, a nie energetyce jądowej. Jakie szkody może światu/ludziom wyrządzić np. kukurydza MON810 uprawiana w Polsce jeśli dostanie sie w ręce osób, które zachowają się nieodpowiedzialnie, albo ktoprym zabraknie wiedzy/wyobraźni?
19 września o godz. 13:46 40376
@BaKoRo
1. Tak, bardzo niepokoi mnie poziomy transfer genow wsrod bakterii, zwlaszcza jesli chodzi o transfer genow opornosci lub czynnikow wirulencji.
2. Jak najbardziej, powinnismy sie obawiac tych mikroorganizmow, o ktorych jeszcze nic nie wiemy.
19 września o godz. 15:06 40380
@ Gronkowiec
Czyli generalnie można prowiedziec, że Natura Cie przeraża 🙂
Ad.1 Moim zdniem znacznie większe przerażenie powinnien wywoływac transfer pionowy. Transfer poziomy sie w przyrodzie odbywał na długo przed tym jak człowiek zszedł z drzewa. I dramatycznie nie zgroziło to naszemu gatunkowi, dalismy jakos rade, nie wiedząc o tym (moze własnie dlatego ;)). Pojawiającą sie antybiotykooprność w populacjach bakterii co rzeczywście stanowi dla nas zagrożenie zawdzięczamy raczej transferowi pionowemu w warunkach presji selekcyjnej (zbędnej, nieletalnej obecnosci antybiotyu w środwisku zycia bakterii). Problemem nie jest to, że bakterie czasem kiedyś moga sobie przekazać geny oporności na antybiotyki, tylko to że w warunkach presji selskcyjnej taka cecha (powstała w wyniku przypadkowej, ale korzystnej mutacji) tak gwałtownie rozprzestrzenia sie w ich populacji w ciagu kilku-kilkunastu zaledwie pokoleń (cu u bakterii może oznaczać kilka kilkadziesiąt godzin). Efekt skali wynika z powszechnego transeru genów przez generacje bakterii. Zgodzisz sie ze mną? 🙂
2. No i tu się zasadniczo różnimy. Staram sie nie zajmować własnych myśli zagrożeniami, na ktorych istnienie nie ma dowodu. Nie znaczy, że teoretycznie ich nie ma wcale, ale póki co ich wlaśnie NIE MA. A więc jest dobrze a nie żle. A jak jest dobrze to jest to czas kiedy mozemy sie cieszyć życiem ( i oddawac sie radosnie reprodukcji co leży w naturze wszystkich żywch organizmów a wiec i nas ;)). Umysł zlękniony to umysł słaby 🙂
Nie wiem jak utulić Twoj lęk. Może zadziała argument, ze gdyby wśród tych nieznanych bakterii czyhał na nas jakis patogen, to chyba byśmy to tym już wiedzieli :D. Nie bardzo rozumiem czemu miałby nie korzystać z okazji i zwlekac z konsumpcja nas przez te miliony lat. 🙂 Zgodzisz sie ze mną? 🙂
19 września o godz. 18:17 40386
@BaKoRo
Jeśli chodzi o to, co odpisałeś powyżej Gronkowcowi, to pełna zgoda, tylko że człowiek przez transgenezę podsuwa mikroorganizmom do selektywnej dystrybucji „pionowej” różne kombinacje genów, których wcześniej nie miały one do dyspozycji i musiałyby czekać na ich wytworzenie w naturalnej ewolucji miliony lat (a także umieszcza te geny w innych miejscach niż te, w których dotychczas funkcjonowały, przez co może zmieniać ich ekspresję i podatność na transfer poziomy). Wystarczy *jeden* pechowy transfer poziomy. Z podobnego powodu nie jest dobrze, gdy szef państwowej agencji trzyma w domu zapisany na kartce kod dostępu do tajnych i wrażliwych danych (albo np. same te dane na nieszyfrowanej kości pamięci USB). Ryzyko, że ktoś mu się tam włamie, znajdzie kartkę i domyśli się, do czego to jest kod, jest stosunkowo małe. Ale jeśli tak się stanie, to już dalszy „pionowy transfer” może zapewnić trwałą dostępność tych wszystkich danych w internecie dla każdego zainteresowanego. Ot, tak jak było z Wikileaks czy Snowdenem. To (czyli zdolność do samopowielania) jest notabene główny powód, dla którego biotechnologia jest potencjalnie bardziej niebezpieczna niż energetyka jądrowa czy fabryki chemiczne – najgorsze skażenia jądrowe czy chemiczne z czasem wygasają, zamiast się rozmnażać i zasiedlać nowe nisze.
Blog GMObiektywnie na pewno byłby lepszy, gdyby odzywali się na nim sami entuzjaści inżynierii genetycznej i wprowadzania organizmów GMO na masową skalę do środowiska. Podnoszenie jakichkolwiek wątpliwości bardzo szkodzi wszak obiektywności.
19 września o godz. 19:38 40391
@BaKoRo
„Jakie szkody może światu/ludziom wyrządzić np. kukurydza MON810 uprawiana w Polsce jeśli dostanie sie w ręce osób, które zachowają się nieodpowiedzialnie, albo ktoprym zabraknie wiedzy/wyobraźni?”
Najwyraźniej Monsanto wie na ten temat coś więcej od nas, w przeciwnym razie strzelałoby sobie w stopę, przeprowadzając chyłkiem przez amerykańską legislację sławetny „Monanto Protection Act” ( http://en.wikipedia.org/wiki/Farmer_Assurance_Provision ). Przecież było jasne, że to się kiedyś wyda i mnóstwo ludzi, nie wyłączając wpływowych polityków, wścieknie. A jednak firma uznała za potrzebne wylobbować sobie takie uregulowanie prawne. Pewne jest jednak, że jeśli jakiekolwiek kłopoty z działalności koncernu wynikną, to Monsanto z Polski się zwinie i tyle będziemy je widzieli, a z problemem zostaniemy sami. Chyba nikt normalny nie wierzy, że wyroki polskich sądów będą jakkolwiek dla tej firmy wiążące i egzekwowalne, albo że udałoby się od niej skutecznie wydobyć jakiekolwiek odszkodowanie przed amerykańskim sądem. Równie dobrze można by się procesować z US Army.
19 września o godz. 20:21 40392
@ ytkl
Ale o co chodzi? Czujesz się na tym blogu niedostrzeżony? Wypraszany? Ktoś Cię ucisza? 🙁
Ani my nie jesteśmy entuzjastami inżynierii genetycznej, ani masowego wprowadzania do środwiska, tylko staramy się obiektywnie pokazać, że nie taki diabeł straszny. Chcemy przyczyniać sie do odczarowania tematu, do racjonalnej oceny ryzyka i kalkulacji kosztów, a nie do politycznych zakazów motywowanych strachem wyborców. Ani Ty nie jesteś przeciwnikiem inżynierii genetycznej, i Twoj głos nie jest głosem „przeciw” tylko „za”. Kiedy proszę o konkretne zastrzeżenia przeciw odmianom GMO to ich nie zgłaszasz. Zgłaszasz tylko zastrzeżenia ogólnikowe: że z natury rzeczy nie da sie wszystkiego przewidzieć, że inni też tak kiedyś myśleli (przykłady z energetyki jądowej, produkcji przemysłowej, ochrony środwiska i ekologii), że wszystkie rozumy pozjadali, ale dostali lekcję, a rachunek zapłacili inni.
OK. Ale czy to nas posuwa naprzód? Czy to są konkretne argumenty czy połajanki. Z argumentami lubimy dyskutować. Ale za połajanki i stękanie nikt Cie tu klepac po ramieniu nie będzie. Takich miejsc w sieci znajdziesz wiele, ale to akurat do nich nie należy. Jesteś naukowcem to będziemy wymagać więcej: same wskazanie wad to za mało: spróbuj oszacować ryzyko, wskaż realne alternatywne rozwiąznie i oceń co jest lepsze. (np, skoro nie atomówki to co? węglowe, wiatrowe? skąd brać prąd? ze ściany?)
Na tym blogu dyskutujemy o GMO głównie w kontekście zastosowań w rolnictwie i w kontekście zakazów jego stosowania, histerycznej walki z GMO, starszenia, dezinformacji i szkód w gospodarce. Zgłaszane przez ogólnikowe (nie dotyczące tylko GMO) zastrzeżenia dotyczące braku możliwości przewidzenia wszystkich skutków działań są również używane w tej batali. Pozostaje pytanie czy w związku z tym należy zakazywać. My uważamy że nie, że to nieracjonalne, że to wylanie dziecka z kąpielą. Zwłaszcza że przybywa wyników badań, które nie potwierdzają tez o szkodliwości dla zdrowia czy środowiska.
Jesli chodzi o transfer poziomy to zgoda: teoretycznie wystarczy jedno pechowo groźne zdarzenie. Ale teraz zejdzmy na ziemię: narastająca antybiotykooporność – bardzo jaskrawy przykład – nie ma związku z GMO tylko z nadużywaniem i złym stosowaniem antybiotyków. A teraz przykład dotyczący GMO: np. wprowadzamy do bakterii dodatkowy gen białka np. enzymu bo chcemy doprowadzić do nadprodukcji i uzyskać czysty preparat. Primo modyfikuje się szczepy laboratoryjne, które są już tak zmienione, że nie radzą sobie w naturze bez cieplarnianych warunków biorekatorów. Secundo czy ta wprowadzona nowa cecha daje bakterii jakąkolwiek przewage ewolucyjną i czy w naturze wystąpi presja selekcyjna powodująca rozprzestrzenienie sie tej cechy w populacji? Tertio: te geny nie są nowe, to nie jest coś czego nie było wcześnie w przyrodzie i czego by wektory np wirusy nie mogły przenieść w transferze poziomym genów. To sie już zdarzało i będzie się zdarzało. I pytanie nie brzmi czy nie ma ryzyka? Bo jakies zawsze ryzyko jest. Pytanie brzmi czy to ryzyko jest większe niż w przypadku kiedy zachodzi to samo tyle że bez udziału człowieka i wtedy też wystarczy jedno wyjatkowo pechowe zdarzenie. A następnie wskaż rozwiązania alternatywne (np. skąd brać potrzebną ilość insuliny, albo innych enzymów dla przemysłu). Ile to będzie kosztować. I dopiero wtedy można dyskutować które rozwiąznie jest najlepsze (co nie znaczy, że bez wad).
Zapraszamy do dalszej dyskusji o GMO. 🙂
20 września o godz. 1:36 40402
Nie pamiętam, bym napisał w życiu choć słowo przeciwko biotechnologii, łącznie z inżynierią genetyczną, w kontekście badań laboratoryjnych czy produkcji przemysłowej w izolacji od środowiska – nie dlatego, bym nie widział potencjalnych zagrożeń stąd płynących, ale po prostu dlatego, że przy utrzymywaniu rozsądnego poziomu zabezpieczeń korzyści, także ekologiczne, z tego typu działalności mogą być bardzo duże, a poziom ryzyka jest znikomy. Co nie oznacza, że gdyby doszło do jakichś spektakularnych zaniedbań i katastrofy, nie zmieniłbym zdania. Uważam, na przykład, że odwrót od energetyki jądrowej jest wielką stratą, choć wszystko wskazuje na to, że i tak paliw rozszczepialnych nie starczyłoby na bardzo długo, a co gorsza może spowodować zaniechanie prac nad reaktorami termojądrowymi (które, gdyby udało się je zbudować, rozwiązałyby mnóstwo problemów naraz, od energetycznych i ekonomicznych po ekologiczne, a deuteru w wodzie morskiej starczyłoby – przy założeniu, że zdołamy powstrzymać się przed lawinowym zwiększeniem konsumpcji łatwo dostępnej energii – na tysiące lat). Ale jednocześnie nie mam wątpliwości, że specjaliści z branży jądrowej ciężko pracowali na utratę zaufania publicznego i sam jako członek społeczeństwa byłbym wobec budowy elektrowni jądrowej w Polsce mocno sceptyczny. Nie dlatego, że nie da się tego przeprowadzić w sposób maksymalnie bezpieczny od strony technicznej, tylko dlatego, że praktyka pokazuje olbrzymi rozziew pomiędzy tym, co teoretycznie dla zwiększenia bezpieczeństwa w instalacjach nuklearnych zrobić można i trzeba, a tym, co „czynnik ludzki” ostatecznie wprowadza w życie. Biotechnologia in vitro na razie wpadek w tej skali co energetyka jądrowa na szczęście nie zaliczyła i miejmy nadzieję, że tak zostanie.
Natomiast wprowadzanie GMO do masowych upraw to zupełnie inna para kaloszy, nawet jeśli pominąć aspekty ekonomiczne (monopolizacja rynku, patenty etc.) i medyczne. Owszem, ludzie od zarania swych dziejów na dobre i złe przekształcają środowisko na wielką skalę. Ale tempo wymierania gatunków i niszczenia całych ekosystemów zatrważająco przybiera na sile – w tej sytuacji „ostrzeliwanie” przyrody innowacjami genetycznymi w tempie tysiące, jeśli nie miliony, razy większym niż występujące w naturze i to, na które narażaliśmy ją dotąd, to zwyczajne proszenie się o kłopoty. Argument z genami, które „już były w przyrodzie” jest bałamutny. Na wielu wyspach były nielotne ptaki. W przyrodzie „już były szczury”, tyle że w innym miejscu. Ale jednorazowy „transfer poziomy” parki szczurów lub zapłodnionej samicy w jakimś statku zwykle skutkował tym, że na wyspie są szczury *zamiast* nielotów. A nielotów już nie ma. Nigdzie. Owszem, pewnie na niektóre izolowane wyspy raz na wiele tysiący lat też zabłąkałaby się przypadkowo parka szczurów na kłodzie drewna i historia wyglądałaby podobnie. Tyle że w tym samym czasie na iluś innych wyspach szczury zdążyłyby z tej czy innej przyczyny wymrzeć, a jakieś nowe gatunki ptaków – wyewoluować. Nie możemy bez obłudy siać na świecie pożogi i jednocześnie twierdzić, że przecież w naturze też czasem uderzy piorun i zaprószy ogień.
20 września o godz. 13:47 40428
ytkl napisał: „Biotechnologia in vitro na razie wpadek w tej skali co energetyka jądrowa na szczęście nie zaliczyła i miejmy nadzieję, że tak zostanie.”
To jest w sumie arcyciekawy wątek i o nim tu jeszcze nie rozmawialismy 🙂
No bo skąd to wiadomo, że tzw. „zamknięte użycie” GMM (genetycznie modyfikowanych mikroorganizmów) nie zaliczyło żadnej ‚awarii’ czyli niezamierzonego uwolnienia do środowiska. Bo media nie doniosły? Bo sie nic złego nie wydarzyło? Czy jakaś agencja to bada? Jak to badać?
Zastawiająca jest ta cisza w tym temacie.
A biorąc pod uwagę ile set-tysięcy razy na świecie na uczelniach i w działach badawczych koncerów biotech, spożywczych i farmacetycznych, kosmetycznych itd. zmodyfikowano genetycznie drobnoustroje by wytwarzały jakieś substancje lub metabolizowały inne oraz to jak szeroka jest potencjalna gama możliwych zastosowań, biorąc pod uwagę wzgędną prostotę i względnie niskie koszty takiej procedury, liczbę miejsc wytworzenia powiększoną o miejsca użytkowania (zakłady przemysłowe), czas 20-30 lat odkąd ta technolgia weszła do użycia oraz regulacje dotyczące bepieczeństwa które weszły z oczywistym opóźnieniem, i które są różne w różnych częściach świata i czy ich przestrzeganie jest w jakikolwiek sposób nadzorowane, to JAK TO JEST MOŻLIWE, ŻE NIE DOSZŁO DO ‚AWARII”? No czynnik ludzki jest taki sam jak w przypadku ludzi pracujących w elektrowniach atomowych. Czy to jest możliwe, że nikt niczego nie rozlał, nie zabrudził, nie wyniós na ubraniu, butach, książkach, dokumentach, końcowych produktach biosyntezy, nikt nie robił oszczędności na szkoleniach, eksploatacji, dezaktywacji odpadów, ścieków, na sprzataniu? A ile jest na świecie laboratoriów III i IV klasy bepieczenstwa, które dopiero jako tako są „szczelne”. W Polsce od niedawna mamy dwa laboratoria III klasy bezpieczeństwa (i nie prowadzi sie w nich prac z GMM), IV klasy nie mamy żadnego. W Polsce żadna z instytucji powołanych do kontroli GMO nie została wskazana do kontroli zamkniętego użycia GMO i GMM. Wiec kto spawdza czy wszystko jest OK? Czy wiadomo kto i gdzie używa GMM, skoro wymóg zgłoszenia takiego faktu jest, ale prawnych i instytucjonalnych narzedzi kontroli nie ma.
I jak to badać? Co sprawdzać? Czy wiadomo czego szukać (poza deklaracja producenta co jest w bioreaktorze, to jak sprawdzić czy nie ma tam GMM niezadeklarowanego, jak go zidentyfikować?)? I skąd pobierac próbki? Z bioreaktora i z podłogi na hali produkcyjnej? Z korytarza w zakładowym biurze? Z rąk pracowników i ich rodzin? Z ich mieszkań? Ze scieków? Z gleby przy zakładzie? A co uczelniami i studnetami? 🙂 Nie natknąłem sie na takie opracowania.
Dla mnie jest jasne, ze statystycznie taka awaria musiała sie juz wydarzyć wiele razy w róznych miejscach świata, może w niektorych laboratoriach/zakładach wydarza sie notorycznie, a jednak to nie zostaje przez nikogo zauważone. A to oznacza, także nie wywołuje ona żadnych zauważanych negatywnych skutków w środowisku i zdrowiu ludzi. Te szczepy albo nie są zdolne do konkurencji w naturze, dodane cechy nie dają im przewagi w kokurencji, brak okreslonej presji selekcyjnej nie pwooduje, że dodane geny rozprzstrzeniają sie w puli genowej populacji i jako niezbyt potrzebne komórkom w długim okresie czasu z niej całkowiecie wypadają.
To jest chyba dość prawdopodobny scenariusz zdarzeń? Czy ktoś sie natknął na jakieś dane? 🙂
20 września o godz. 13:59 40429
@BaKoRo
Tak mnie poruszyłeś swoją ojcowską / braterską troską i zamiarami utulenia moich leków, że doprawdy nie wiem co powiedzieć na tak wysokich lotów argumenty..
20 września o godz. 15:10 40432
@ Gronkowiec
Nic nie mów. Poprostu wsłuchaj sie w drżenie swoich łydek poruszonych moją ojcowsko/braterską troską 🙂 Przyjemne prawda 🙂
Że argumenty niewysokich lotów… oj masz! 🙁
Argument o konieczności podejmowania prób reprodukcji zawsze spotykał sie uznaniem męskiej części populacji…, zwłaszcza gdy zbliżał sie weekend. 🙁 Ale tu widzę, że trafił się osobnik wybredny i wymagający 🙁 No nic, trudno, zatem pozostaje Ci tylko to poruszenie, o ktorym wspomniałeś 🙂
20 września o godz. 19:48 40442
@BaKoRo
To jest dobre pytanie, ja się też nad tym zastanawiałem „po tej samej linii” i stąd też bierze się mój względny spokój w tej kwestii (nie, żeby nikt nigdy nie zginął przy laboratoryjnych pracach mikrobiologicznych, trochę wypadków to się już nazbierało, ale raczej w innych działach badań niż te, o których tu mowa, tych od szczepów chorobotwórczych i broni biologicznej). Co nie oznacza, że jakichś kumulatywnych skutków negatywnych całkiem nie ma – podobnie jak tabletki antykoncepcyjne po przejściu swej naturalnej drogi lądują w kanalizacji i zaburzają rozród ryb (a być może wpływają też na rozród ludzi w sposób inny niż przewidziany przy ich zażywaniu), rozmaite „wycieki” biotechnologiczne też w czymś tam pewnie systematycznie szkodzą. Będzie się to powoli wyłapywać i próbować ograniczać problemy, jak ze wszystkimi technologiami. A przede wszystkim można (i należy) dbać o rozsądne uszczelnianie laboratoriów i instalacji przemysłowych, żeby ewentualne ryzyko ograniczyć.
Z wielkoskalowymi uprawami GMO jest natomiast inaczej – tam się pojawiają organizmy modyfikowane w taki sposób, by dawały sobie radę na polu, pod gołym niebem, z wstawionymi genami zwiększającymi odporność na szkodniki itd. Ewentualny transfer tego typu zmian do dzikich roślin – lub zwiększenie zdolności do przetrwania „na dziko” gatunku dotąd radzącego sobie tylko w zadbanych uprawach – może znacząco wpłynąć na stan ekosystemu. Co więcej, są już potwierdzone przypadki „GMO na gigancie” (przypadek ładnie zaadaptowanego do przydrożnych warunków transgenicznego rzepaku był omawiany gdzieś tu na blogu), choć na razie raczej niegroźne. Ale zostały wyłapane nie przez dystrybutora tych roślin, tylko przez niezależne badania, a to już nastraja nieco mniej optymistycznie. Moim zdaniem obawę powinno budzić nie tyle prawdopodobieństwo takiego niekorzystnego zdarzenia (jest niskie), ile jego zdolność do propagacji i nieodwracalność skutków, zwłaszcza przy umasowieniu upraw. Prawdopodobieństwo, że trafi mnie maleńka kulka wody, która jest w tej chwili o kilometry ode mnie, jest zaniedbywalnie małe. Ale jeśli pada deszcz, to takich kropelek wody jest niezaniedbywalnie wiele, i w końcu trafi mnie nie jedna, lecz wiele. Jeżeli jestem z cukru, to mam się czym martwić.
23 września o godz. 0:34 40555
Nie wiem czy ktoś jeszcze zajrzy do tego starego tematu, ale uważam, że warto wspomnieć o jeszcze jednym projekcie:
Każdy z czterech projektów dostał swoje budżety w wysokości kilku milionów dolarów i teraz wszyscy trzymamy kciuki za ich powodzenie. Ale trzeba zaznaczyć, że projekt bardzo podobny do projektu numer 2 (poszukiwanie nitrogenazy niewrażliwej na tlen) powstał już wcześniej w jednej z grup biohakerów i choć miał budżet 0 (słownie: zero) dolarów, to całkiem nieźle sobie początkowo radził:
http://wiki.biohackers.la/Aerobic_Nitrogenase
Gratulacje i brawa dla LA Biohackers! 🙂