Bakteryjna plamistość pomidorów jest nazwą choroby występującej w uprawach pomidorów oraz papryki. Sprawcą są bakterie gram-ujemne z rodzaju Xanthomonas. Choroba ta nie jest jeszcze poważnym zagrożeniem dla upraw warzyw w naszym klimacie. Stanowi ona jednak niemały problem w krajach Europy południowej czy w USA. Obecność bakterii wykrywa się w około 70% upraw pomidorów na Florydzie, a w wyniku choroby dochodzi do utraty niemal 50% całkowitego plonu.
Źródłem choroby są zazwyczaj zakażone nasiona pomidorów, w których patogen ten może przetrwać nawet 2 lata (w nasionach papryki do 12 lat). Zwalczanie bakterii nie należy do najprostszych. Główne sposoby zwalczania plamistości polegają na zapobieganiu poprzez używanie odkażonych i zaprawionych nasion (często toksycznymi substancjami) oraz stosowanie prewencyjnych oprysków. W okresie letnim wykonuje się oprysk fungicydami miedziowymi (toksyczne dla człowieka i zwierząt, niemniej dopuszczone do stosowania w rolnictwie „ekologicznym”) w dawce ok. 2,5-3 kg/ha. Literatura naukowa donosi o przypadkach uodparniania się bakterii na preparaty zawierające miedź. W związku z czym rekomenduje się używanie dodatkowych środków chemicznych. Roczne koszty jakie ponoszą amerykańscy rolnicy na walkę z tą chorobą wynoszą około 43 milionów dolarów.
W związku z szybkim uodparnianiem się patogenów na środki chemiczne, prace hodowlane skupiły się na poszukiwaniu odmian z genetyczną odpornością na Xanthomonas. Zadanie to przerosło możliwości i starania hodowców. Obecnie nie ma żadnej odmiany pomidorów odpornych na bakteryjną plamistość. Poszukiwano głównie tak zwanych genów R. Kodują one specyficzne receptory zaangażowane w odpowiedź immunologiczną organizmu. Receptory rozpoznają białka efektorowe patogena, które odpowiedzialne są za wirulencję (chorobotwórczość) danego szczepu.
W bakteriach z rodzaju Xanthomonas występuje dobrze zakonserwowane (obecne w wielu szczepach) białko efektorowe – AvrBs2, zaangażowane w proces patogenezy omawianej choroby. Odnajdując/charakteryzując gen/y R, które będą rozpoznawać białko AvrBs2, można spodziewać się, iż roślina go posiadająca będzie wykazywać odporność na plamistość pomidorów. Taki gen odporności (Bs2) scharakteryzowano u papryki, bliskiego krewnego pomidora. Niestety pomidory owego genu nie posiadają. Od czego jednak mamy najnowsze osiągnięcia nauki (ok. już nie takie nowe).
Naukowcy z Uniwersytetu Florydzkiego, którzy latami próbowali otrzymać konwencjonalnymi technikami pomidory odporne na plamistość, w końcu zwrócili się ku inżynierii genetycznej. Wraz z naukowcami z Uniwersytetu Kalifornijskiego wprowadzili gen Bs2 z papryki do starej odmiany pomidora VF36, która charakteryzuje się bardzo dużą podatnością na infekcję patogenem. Pierwsze testy (kolejne zresztą również) polowe okazały się sukcesem. Transgeniczne (modyfikowane) odmiany wykazywały wysoką odporność na porażenie bakteriami, podczas gdy starsza odmiana zainfekowana była w 80%. Plon uzyskiwany z doświadczalnych odmian był nawet 2,5 raza większy w porównaniu do konwencjonalnej odmiany, co było mniej oczekiwanym, pozytywnym efektem transformacji.
Mechanizm zwiększonej produktywności nie jest jasny dla naukowców. Twierdzą oni, że rośliny transgeniczne wykazują odporność na bakterie od wczesnego stadium rozwojowego. Dzięki temu rośliny wykazują większy wigor i lepiej sobie radzą z innymi patogenami np. grzybami.
Zdjęcia pomidorów na poletkach testowych. U góry odmiana VF36, u dołu ta sama odmiana z genem Bs2 (GMO).
Transgeniczny pomidor odporny na plamistość pozwoli rolnikom na znaczne obniżenie kosztów uprawy. Jakość plonu również ulegnie poprawie, zwiększy się jego wysokość. Rezygnacja z oprysków środkami miedziowymi oraz fungicydami przyczyni się do ograniczenia negatywnego wpływu tych substancji na środowisko, organizmy niedocelowe i samych rolników. Wszystko to wpisuje się idealnie w definicję rolnictwa zrównoważonego. No może poza drobnym szkopułem. Transgeniczne pomidory to przecież „GMO”.
Nowe odmiany pomidorów uzyskane w laboratorium nie są dostępne w sprzedaży. Naukowcy planują wprowadzenie roślin na rynek, a na to potrzeba czasu. Modyfikowany pomidor podlega regulacjom trzech instytucji odpowiedzialnych za deregulację organizmów GMO w USA: EPA, FDA oraz USDA. Wymagają one badań na szkodliwość dla konsumentów, środowiska i organizmów niedocelowych. Warto w tym miejscu wspomnieć, że ludzie spożywają geny Bs2 , oraz kodowane przez nie białka od wielu lat (np. w papryce). Nie odnotowano przypadków negatywnego oddziaływania na zdrowie ludzi, białko to nie jest również alergenem. Ryzyko „ucieczki” genu Bs2 do dzikich roślin jest niewielkie. Pomidory są roślinami samopylnymi, a do tego nie mają w środowisku naturalnym bliskich krewnych, z którymi mogłyby się krzyżować. Do czasu wprowadzenia modyfikowanych pomidorów na rynek (co z przyczyn biurokratycznych potrwa lata) pozostają one odmianami eksperymentalnymi, a wszystkie testy polowe muszą zakończyć się zniszczeniem plonów.
Transgenic tomato withstands bacterial spot, yields more fruit,
Transgenic Resistance Confers Effective Field Level Control of Bacterial Spot Disease in Tomato
8 lutego o godz. 12:08 26020
Mmmmm…ale bym teraz dziabnął pomidorka 🙂
A tu pod reką ni hu hu 🙁
8 lutego o godz. 15:25 26065
Do googla mnie odsylacie (BaKaRo) a ja myslalem, ze taki maly krotki wyklad dostane i nie bedzie trzeba googlowac. No ale co zrobic. Ide wiec sobie i nie wiem kiedy wroce bo jak zaczne googlowac to kto wie co z tego wyniknie.
Ogolnie nie mam nic do GMO czy klimatu. Zastanawia mnie jednak dlaczego tak czesto obroncy/zwolennicy GMO jednoczesnie zgadzaja sie z nieprawdziwymi tezami o rzekomym wplywie czlowieka na klimat. Przeciez za te miliardy zmarnowanych euro czy dolarow na „poprawe” klimatu co, jak wiadomo, nic nie daje mozna by wyprodukowac tyle nowych super odmian roznych owocow, warzyw, zboz, ze bysmy nie wiedzieli co z tym zrobic. Zamiast podpisywac kolejne „porozumienia” w sprawie klimatu – dodam nic nie zmieniajace – mozna by te energie i fundusze przeznaczyc na jakis dobry cel. Wiem, ze zbyt wielu ma w tym interes. Ale dlaczego slepo te bzdety o klimacie powtarzaja ci ktorzy tak trzezwo mysla o GMO? Metody zwalczania tzw sceptykow to metody partii komunistycznych zwlaczjacych opozycje albo i gorsze. Wiec czemu inteligentni ludzie, naukowcy w jednym wypadku mowia trzymajmy sie nauki w drugim trzymajmy sie ideologii a o nauce zapmnijmy?
No dobra juz nie truje i lece googlowac……
9 lutego o godz. 18:19 26253
Szanowny Gospodarzu,
Działania ludzi zaangażowanych w inżynierię genetyczną przypominaja mi nieco „Ucznia Czarnoksiężnika”.
Proponuję zapytać producenta takich organizmów, czy są dla producenta czy konsumenta. Życzę miłej i szczerej rozmowy.
Orientuję się w problematyce na poziomie artykułów przeglądowych w Nature i Science.
10 lutego o godz. 12:25 26327
@gsj
„Działania ludzi zaangażowanych w inżynierię genetyczną przypominaja mi nieco „Ucznia Czarnoksiężnika”.”
A co Panu przypominają działania naukowców i firm, które wytwarzają nowe odmiany roślin za pomocą promieniowania jonizującego (lubi Pan włoskie makarony?)? Metoda ta uznawana jest, nie wiedzieć dlaczego, za „naturalną” i bezpieczną. A to przecież wywoływanie losowych mutacji (tak to są prawdziwe mutanty, również według nomenklatury biologicznej).
„Proponuję zapytać producenta takich organizmów, czy są dla producenta czy konsumenta. Życzę miłej i szczerej rozmowy.”
Głównie dla konsumenta. Popyt kreuje podaż, czy jakoś tak? Nikt Pana chyba nie zmusza do kupowania „ich” produktów?
Poza tym, te same firmy sprzedają od lat nasiona konwencjonalnych odmian. Rozumiem, że to już nie budzi Pana sprzeciwu? Czy może powinniśmy zakazać upraw konwencjonalnych odmian, bo Monsanto tworzy takie rośliny i nimi handluje. A wie Pan, Monsanto to przecież DDT, Agent Orange, Aspartam, rBGH, PCB … no i najgorsze w tym zestawie, straszliwy Roundup (a de facto jeden z najmniej toksycznych środków chemicznych stosowanych w rolnictwie).
10 lutego o godz. 23:18 26357
O ile wiem, GMO jest opatentowane czyli zbieranie nasion ze swojego plonu nie jest dozwolone, i to już jest wystarczający powód aby je zakazać w naszym kraju. Jeśli plantator posieje tradycyjne rośliny, a jego sąsiad GMO, to wiadomo że zapylanie spowoduje wymieszanie genów, w wyniku czego „wolne” geny zanikną, w efekcie czego wszyscy będą musieli płacić za opatentowane w nasionach geny. Podstępna metoda wypierania wolnych plantatorów.
11 lutego o godz. 3:35 26363
WZ: Pan jest bezczelny. Taki ton nie przystoi dziennikarzowi. Wstyd.
11 lutego o godz. 7:54 26366
@dre
„GMO jest opatentowane czyli zbieranie nasion ze swojego plonu nie jest dozwolone, i to już jest wystarczający powód aby je zakazać w naszym kraju.”
Konwencjonalne nasiona również podlegają ochronie prawnej (w Polsce również) i nie może Pan zachowywać materiału siewnego na kolejny rok bez odpowiednich zapisów w umowie licencyjnej. Zakazujemy ich stosowania?
@student
„taki ton nie przystoi dziennikarzowi”
Tylko, że ja nie jestem dziennikarzem.
11 lutego o godz. 15:43 26381
Nie moge sie nadziwic, ze blogowicze uzywaja komputerow. Zostaly jak wiadomo wyprodukowane przez te wielkie koncerny z mysla o zysku a nie o nas. Sa wiec na pewno zlem i tylko wiecej zla moze z nich wyniknac. Uzywac internet jest jeszcze gorzej bo zostal opanowany przez inne wielkie koncerny dla ich wlasnych wrazych celow i nam wciska bzdete za bzdeta a przeciwnicy tych swiatowych krwiopijczych koncernow nabijaja kiese tymze koncernom. Nalezy powiedziec NIE. Wyrzucmy komputery na smietnik i pokazmy siatowej finansjerze co o nich myslimy. Nie bedzie nam taki Dell czy inny Microsoft plul w twarz. Samochody oddajmy na zlom bo to inna banda swiatowego spisku koncernow nam je produkuje. Wlasciwie wszystko czego sami sobie nie zmajsterkowalismy jest wytworem diabla i w sredniowieczu tego nie bylo wiec wyzbyjmy sie. Wyrzuccie narty, sanki, plecaki i rowery i w ogole wszystko bo produkcja tego niszczy nasza matke Ziemie. Przeciez wlasnej matki byscie nie truli! Juz teraz, nie czekaj, wyrzuc te symbole zgnilizny swiata. Zacznij zbierac jagodki w lesie i na polach. Jedz morwe i glony morskie. Powiedz swiatowemu KONCERNOWI glosne NIE. Taki moj apel do tych wszystkich zatruwanych produktami koncernow w stylu Monsanto, Google, Dell, Apple, GMC etc. Zrobcie wreszcie to do czego namawiacie innych. Pokazcie, ze macie kregoslup. I na Boga przestancie oddychac bo produkujecie CO2.
11 lutego o godz. 15:47 26382
Wolni plantatorzy w Europie najchetnij nic by nie zasiewali tylko brali dotacje z Uni za nieobsiewanie tak bardzi sie przejmuja GMO 🙂 Wolni plantatorzy zrobia dokladnie to co im sie najwiecej oplaca i jesli to bedzie GMO to nawet minuty sie nie zawachaja. Alez tu myslicieli przychodzi, nadziwic sie nie mozge. I sami naukowacy albo ich studenci 🙂
12 lutego o godz. 5:52 26416
NAUKOWCY O GMO (cz. I)
1. Doc. dr hab. Katarzyna Lisowska, biolog molekularny, pracownik działu badawczego Instytutu Onkologii w Gliwicach twierdzi, iż tak jak nie można być ‘trochę’ w ciąży, tak samo nie możemy być krajem ‘trochę’ wolnym od GMO. Tak więc rządowy projektu ustawy Prawo o organizmach genetycznie zmodyfikowanych błędnie zakłada możliwość stworzenia warunków do współistnienia upraw roślin transgenicznych w sąsiedztwie produkcji ekologicznej i konwencjonalnej.
2. Naukowcy tacy jak np. doc. dr hab. Katarzyna Lisowska (biolog molekularny, pracownik działu badawczego Instytutu Onkologii w Gliwicach) oraz prof. dr hab. Ewa Rembiałkowska (kierownik Zakładu Żywności Ekologicznej Wydziału Nauk o Żywieniu Człowieka i Konsumpcji SGGW) wskazują również na niezrozumiałą dla nich sprzeczność wynikającą ze stanowiska rządu, który z jednej strony apeluje, aby Polska była krajem wolnym od GMO, natomiast z drugiej proponuje ustawę, w której zgadza się na komercyjne uprawy roślin genetycznie modyfikowanych. Zwracają też uwagę na fakt istnienia potężnego lobby forsującego swobodę wprowadzenia GMO, które w swych rękach posiada instrumenty w postaci prasy, reklam i sloganów typu: ‘GMO uratuje świat od klęski głodu’. – Gdzie jest naukowy dowód na to, że żywność modyfikowana genetycznie jest tak bezpieczna, jak tego dowodzą koncerny biotechnologiczne? – pytała dr Lisowska. – Dlatego przestrzegam przed myśleniem, że jeśli coś jest dopuszczone do użytku przez europejskie czy amerykańskie agencje, to znaczy, że jest bezpieczne.
12 lutego o godz. 5:54 26417
NAUKOWCY O GMO (cz. II)
3. Kierownik Zakładu Żywności Ekologicznej Wydziału Nauk o Żywieniu Człowieka i Konsumpcji SGGW prof. dr hab. Ewa Rembiałkowska przytoczyła także niepodważalny dowód na to, że badania zlecone przez rządowy Instytut Badań nad Żywnością w Austrii wykazały degenerację i szkodliwe skutki stosowania GMO. Badania na myszach, którym podawano genetycznie modyfikowaną kukurydzę, w dwóch pokoleniach nie wykazywały żadnych negatywnych objawów, natomiast w trzecim i następnych myszy miały zaburzony metabolizm, obniżoną reprodukcję i wskaźniki odporności. W imieniu Stowarzyszenia Forum Rolnictwa Ekologicznego zaapelowała ona także o ustanowienie 15-letniego moratorium zakazującego upraw roślin transgenicznych i stosowania ich w paszach dla zwierząt. Te 15 lat musimy wykorzystać na dokładne i obiektywne badania nad wpływem roślin transgenicznych na zdrowie zwierząt doświadczalnych, hodowlanych, a także na człowieka.
Twierdzi ona też, iż w Argentynie, u osób mieszkających w pobliżu pól GMO, lawinowo wzrosła liczba nowotworów oraz iż żywność modyfikowana genetycznie jest Polsce niepotrzebna. Od wielu lat jesteśmy znani z produktów spożywczych dobrej jakości, to jedna z podstawowych gałęzi naszego eksportu. Wprawdzie dopłaty bezpośrednie dla rolników powodują, że co roku używa się coraz więcej środków chemicznych: nawozów syntetycznych i mineralnych oraz środków ochrony roślin, ale i tak stosuje się ich w Polsce znacznie mniej niż w innych krajach europejskich – niechlubnymi rekordzistami są tu Francja, Belgia i Holandia. Nasza żywność wciąż cieszy się bardzo dobrą opinią, a jej sprzedaż przynosi Polsce duże dochody. Stosowanie GMO może to tylko popsuć. Głównym importerem naszej żywności są dziś Niemcy, a konsumenci niemieccy mają rozwiniętą świadomość ekologiczną i nie chcą kupować żywności modyfikowanej. Niechętni GMO są też odbiorcy we Włoszech, we Francji i w Rosji – ta ostatnia nałożyła zresztą embargo na import żywności modyfikowanej. Gdyby na pola szeroką falą wdarły się u nas takie uprawy, ucierpiałby nasz wizerunek kraju produkującego wysokiej jakości żywność i najprawdopodobniej stracilibyśmy główne rynki jej eksportu.
To, że zwolennicy GMO twierdzą, że ‘poprawionym’ uprawom potrzeba mniej nawozów i środków ochrony roślin to jest zaś wielkie kłamstwo propagandowe. Wystarczy przypomnieć modyfikowaną soję, której zresztą Europa nie uprawia, ale na szeroką skalę importuje, głównie z obu Ameryk. Produkujący ją koncern Monsanto sprzedaje jej nasiona w pakiecie razem ze środkiem chwastobójczym Roundup, na który nasiona soi są uodpornione. W rezultacie stosuje się go na polach nawet sześć razy więcej niż w innych uprawach! Pojawia się pytanie, co to oznacza dla konsumentów. Istnieje wiele badań wskazujących jasno, że glifosat, aktywny składnik roundupu, jest bardzo szkodliwy dla organizmów żywych. W Argentynie, gdzie uprawia się ogromne ilości modyfikowanej soi i masowo stosuje roundup, ludzie mieszkający w pobliżu pól uprawnych – w tym dzieci – chorują z powodu zaburzeń metabolizmu, mają alergie, wzrasta tam także lawinowo liczba nowotworów. Fakt, że w Unii Europejskiej nie uprawia się modyfikowanej soi, nie uwalnia nas od odpowiedzialności ani od skutków, skoro kupujemy ją i wprowadzamy do łańcucha żywieniowego.
Jeśli chodzi zaś o wpływ, jaki na nasz organizm ma jedzenie genetycznie zmodyfikowanych roślin, to kluczowe są tu badania na zwierzętach, przede wszystkim szczurach i myszach, to zwolennicy GMO zapewniają, że nie pokazują one negatywnych skutków zdrowotnych, jednak ani ja, ani wielu moich kolegów naukowców nie możemy się z tym zgodzić. Nawet polskie badania, które miały wykazać bezpieczeństwo takiej żywności, nie do końca się sprawdziły. Przykładem jest choćby wyhodowany przez polskich naukowców transgeniczny ogórek, który, przynajmniej na razie, w żadnym kraju nie wszedł do obrotu. Żywione nim myszy wykazywały niewielkie, ale widoczne zmiany metaboliczne w stosunku do grup kontrolnych. Więcej wykazały doświadczenia prowadzone przez Instytut Badań nad Żywnością w Wiedniu. U myszy karmionych kukurydzą modyfikowaną występowały w drugim pokoleniu wyraźne zmiany funkcjonowania narządów wewnętrznych, zwłaszcza nerek i wątroby, a także zaburzenia płodności. Badania te przez kilka miesięcy znajdowały się na stronie internetowej instytutu, miały dobre opinie. Potem nagle zostały zdjęte ze strony, a od naukowców zażądano ponownego przeprowadzenia wyliczeń. Badania skrytykowano, wręcz ośmieszono – a po nitce do kłębka można było dojść, że za dyskredytacją wyników i wywieraniem nacisku stały osoby związane z Monsanto. Moja koleżanka, dr Alberta Velimirov, która brała udział w badaniach i nie poddała się naciskom, została zmuszona do odejścia na emeryturę, zabroniono jej dalszej pracy. Wszyscy pozostali potulnie zgodzili się przyznać, że popełnili błąd. Ona była w wieku emerytalnym i miała mniej do stracenia, więc walczyła do końca. Znam jej badania, jest bardzo dobrym, precyzyjnym naukowcem. Wyniki jej badań wskazywały, że płodność myszy spadła. Tymczasem przy obliczaniu średniej liczby młodych na samicę kazano jej wycofać z obliczeń te, które nie miały potomstwa, były bezpłodne. Średnia jest wtedy oczywiście wyższa, ale całkowicie niezgodna ze stanem faktycznym.
Co do doświadczeniach prof. Séraliniego, który od lat prowadzi we Francji badania na szczurach. Wyniki ich od dawna były niepokojące, a we wrześniu br. szanowane czasopismo ‘Food and Chemical Toxicology’ opublikowało, oczywiście po uzyskaniu przez badacza bardzo dobrych recenzji, najnowszą pracę profesora. Okazało się, że szczury karmione modyfikowaną kukurydzą, nawet bez dodatku roundupu, pod koniec trzymiesięcznego okresu zaczynały wykazywać negatywne zmiany, a pod koniec czwartego miesiąca uaktywniły się u nich guzy nowotworowe. Séralini unaocznił nam, że dopiero długotrwałe żywienie pokazuje prawdziwe negatywne skutki zdrowotne, w tym poważne zaburzenia metabolizmu oraz funkcjonowania wątroby i nerek. Zwykle podobne doświadczenia trwały około dwóch miesięcy, nie więcej niż trzy, dlatego nie mogły dać pełnych rezultatów. Zaraz po opublikowaniu wyników rozpoczęły się zajadłe walki z badaczem. Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności (EFSA), od lat sprzyjający biotechnologii, powołał kilku rzekomo niezależnych ekspertów, którzy skrytykowali eksperyment Séraliniego. Zażądano – od niezależnego czasopisma, co nigdy się nie zdarzyło! – usunięcia artykułu i przyznania się przez wydawców do błędu. Ci nie ugięli się – przeciwnie, po raz drugi udzielili Séraliniemu łamów, aby odparł zarzuty EFSA. Zarzuca mu się np., że rasa szczurów, której użył, jest bardzo podatna na nowotwory. Badanie faktycznie przeprowadzono na rasie Sprague-Dawleya, łatwiej zapadającej na nowotwory, ale dzięki temu wyraźniej można było obserwować efekty, badania nad innymi rasami wymagałyby dłuższych obserwacji. Na stwierdzenie, które czasem słyszałam od rozmówców, że szczury te i tak za jakiś czas zdechłyby z powodu nowotworów, mam jedną odpowiedź: czy woleliby państwo zachorować i umrzeć na nowotwór wcześniej czy później?
Iluzja kontroli – modyfikowana żywność na półkach naszych sklepów powinna być oznakowana. Powinna, ale nie jest. Na ostatniej debacie na temat GMO u prezydenta były m.in. osoby z Głównego Inspektoratu Sanitarnego. Pytaliśmy o kontrolowanie żywności – okazuje się, że nie ma na to środków. Sporadycznie próbki jedzenia w sklepach są kontrolowane na obecność składników modyfikowanych genetycznie – w skali kraju to najwyżej kilkadziesiąt kontroli rocznie. De facto producenci i handlowcy mogą robić, co chcą. Oznakowanie, że produkt nie zawiera GMO, daje konsumentowi nieco większe bezpieczeństwo, ale też nie zapewnia stuprocentowej gwarancji. Potrzebujemy więc ostrzejszych przepisów o odpowiednim oznakowaniu i bezwzględnego ich egzekwowania, z bardzo wysokimi karami dla handlowców i producentów, którzy dezinformują konsumenta.
Biotechnolodzy zapewniają, że wystarczy stworzyć wokół pola z modyfikowanymi uprawami kilkudziesięciometrową strefę buforową, aby uniknąć krzyżowania gatunków. Ale czy rolnik produkujący żywność ekologiczną może bezpiecznie uprawiać swoje pole w sąsiedztwie np. modyfikowanej kukurydzy? Otóż nie może. W ramach tych samych rodzin szybko dochodzi do przepylania. Już teraz widzimy, że dzieje się tak np. z rzepakiem, niedopuszczonym do uprawy w Europie. Błyskawicznie krzyżuje się z roślinami kapustnymi. Takie przypadki zdarzają się w Ameryce – rolnicy ekologiczni plajtowali, bo ich pola były zanieczyszczone roślinami modyfikowanymi. Kukurydza najpóźniej po dwóch latach przenosi się na pola wokół, do ok. 100 m. Wiele takich przypadków było w Hiszpanii, gdzie w sądzie toczą się dziesiątki spraw o zanieczyszczenie. Środowisko nie zna barier, zawsze kiedy sąsiadują ze sobą podobne rośliny, będą istniały zanieczyszczenia.
12 lutego o godz. 5:55 26418
NAUKOWCY O GMO (cz. III)
4. Prof. dr hab. Jan Szyszko, kierownik Samodzielnej Pracowni Oceny i Wyceny Zasobów Przyrodniczych SGGW twierdzi zaś, że zdecydowana większość polskiego społeczeństwa jest przeciwna wprowadzaniu GMO w hodowli roślin i zwierząt i bojkotuje żywność powstałą na bazie organizmów genetycznie modyfikowanych. Dziś Unia Europejska cierpi na nadmiar żywności pochodzącej głównie z dużych, wielkoprodukcyjnych farm, gdzie stosuje się duże ilości nawozów sztucznych, środków ochrony roślin oraz genetycznie modyfikowanych roślin. Uprawa roślin w tych farmach niszczy potencjał biologiczny gleb (degradacja naturalnej bioróżnorodności), co obniża możliwości produkcji wysokiej jakościowo żywności. Skutek jest zaś taki, że z czasem będzie można uprawiać jedynie coraz to nowe odmiany roślin GMO. Regeneracja tych gleb pod kątem możliwości powrotu do produkcji żywności o najwyższej jakości jest długotrwała i wymaga wielkich nakładów finansowych. Kraje wysoko rozwinięte gospodarczo, mające nadprodukcję żywności, poszukują żywności o najwyższej jakości pochodzącej z ekstensywnej produkcji rolnej prowadzonej na glebach o niezniszczonym potencjale biologicznym tych gleb. To wielka szansa dla Polski. Nasza wieś stanowi ewenement w UE pod względem dobrego stanu biologicznego gleb rolnych. Nie trzeba w nie inwestować ogromnych pieniędzy, by je zregenerować. Z uwagi na rodzimą bioróżnorodność może być na nich produkowana żywność najwyższej jakości, która jest gwarancją wysokich cen na rynkach międzynarodowych. Wysokie ceny to także gwarancja dochodowości małych gospodarstw rodzinnych.
5. Prof. dr. hab. Tadeusz P. Żarski z Katedry Biologii Środowiska Zwierząt Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego twierdzi zaś, ze GMO to nie jest żadna konieczność. Obserwując rozwój GMO na przestrzeni kilkunastu ostatnich lat, śmiało możemy powiedzieć, że uprawy transgeniczne wcale nie dają większego plonu. Przy ich uprawach nadal istnieje konieczność stosowania środka do zwalczania chwastów, np. w Chinach stosuje się go w uprawach aż 15-krotnie. To na pewno nie pozostaje bez wpływu na zdrowie konsumentów. Nie mówiąc już o fakcie powszechnie znanym, że w uprawach GMO pojawiły się chwasty odporne na herbicydy. Ideologia, że człowiek od dawna dokonywał modyfikacji genetycznych, jest nieprawdziwa. Człowiek owszem mieszał geny w obrębie gatunku, ale nie wprowadzał jednej roślinie genu rośliny innego gatunku czy bakterii, czy jako wektora nie wprowadzał wirusa mozaiki kalafiora. Tego nikt nigdy nie robił. Można spokojnie pozostawić obok siebie krowę i zająca i z tego potomstwa nie będzie, bo te zwierzęta się między sobą nie krzyżują. Są zatem bariery międzygatunkowe, które wytworzyły lata ewolucji, w które ingerować nie należy.
Nieporozumieniem jest też to, że żywność GMO jest tańsza. Wystarczy spojrzeć, jak wygląda krzywa głodu na świecie, która nawet nie drgnie. Mamy uprawy transgeniczne, a głód jak był, tak jest, a nawet rośnie. Według danych FAO od 2007 roku liczba głodujących wzrosła o 40 milionów, a od lat 2003-2005 – o 115 milionów. Co roku umiera z głodu 15 milionów dzieci. Niedożywienie powoduje 55 proc. wszystkich zgonów dzieci na świecie – proporcja, jakiej nie osiągnęła żadna choroba zakaźna od czasów zarazy morowej. Pamiętajmy też, że większość tego, co się uzyskuje z upraw transgenicznych, idzie na pasze i na biopaliwa. W tej sytuacji GMO w żaden sposób nie poprawia bilansu żywieniowego i sytuacji głodujących. W przypadku tych kierunków modyfikacji, o które w tej chwili kruszymy kopie, wcale nie chodzi o to, żeby nakarmić ludzi np. w głodujących krajach Afryki czy żeby uzyskać zdrowszy plon. Chodzi tu po prostu o pieniądze. Szlachetne przesłanki, które się podaje jako argumenty za GMO, kiedy odrzeć je z tej skorupy, świecą euro lub dolarami.
Jeśli zaś chodzi o skutki gospodarcze, jakie może mieć zakaz uprawy GMO, to oprócz dopuszczonej do uprawy na terenie UE kukurydzy MON810 i ziemniaków Amfora w tej chwili nie ma żadnych innych upraw GMO. Natomiast jest 13 odmian kukurydzy, rzepak, bawełna, które są dopuszczone do produkcji żywności i pasz. Nie uważam, że zaprzestanie upraw kukurydzy MON810 czy ziemniaka amfora spowoduje ruinę gospodarczą. Na razie wciąż jeszcze mamy alternatywę i możemy wybierać.
Idąc w kierunku upraw roślin GMO, sami sobie strzelamy w kolano, gdyż o ile kiedyś straszono nas amerykańskimi bombami atomowymi, o tyle teraz realizujemy pod dyktando wielkiego brata zza oceanu doktrynę, którą niegdyś ukuł amerykański sekretarz stanu Henry Kissinger. Mianowicie stwierdził on, że ‘kontrolując ropę naftową, kontroluje się narody, kontrolując żywność, kontroluje się ludzi’. Chodzi tu zatem o wielkie pieniądze. Pamiętajmy, że te wszystkie transgeniczne rośliny, które występują na rynku, mają związek z firmami, które produkują środki ochrony roślin. Jest to system naczyń połączonych, gdzie wspólnym mianownikiem jest pieniądz.
Trzeba także najpierw rozróżnić, o czym mówimy. Czy chodzi o GMO użyte w systemie zamkniętym, czy GMO uwalniane do środowiska. Dobre efekty przynoszą organizmy modyfikowane genetycznie wykorzystywane np. do produkcji ludzkiej insuliny, ale to nikomu nie zagraża. Są mikroorganizmy, jak Escherichia coli, które wyposażone w ludzki gen produkują pod kontrolą laboratoryjną potrzebny lek i nic z tego nie przedostaje się do środowiska. Podpisuję się pod tym. Uważam też, że można tak modyfikować świnie, by ich narządy lepiej nadawały się do przeszczepów. Tutaj też zagrożenie wydaje się zerowe. Pozostaje jednak drugi kierunek wykorzystania GMO, do którego dorabia się wiele chwytliwych haseł, np. że uzyskamy rośliny odporne na szkodniki albo że nakarmimy biedne dzieci w Afryce. Rzeczywistość jest jednak zupełnie inna. Widzimy tutaj bardzo świadomą politykę wielkich koncernów i transakcję wiązaną z producentami środków ochrony roślin i nawozów, których wymagają rośliny GMO. A normy zużycia tych produktów nierzadko są kilkadziesiąt razy wyższe niż dla roślin tradycyjnych. Nikt mnie nie przekona, że jeśli uprawiamy taką transgeniczną kukurydzę czy ziemniaka, to one mniej zanieczyszczają środowisko niż rośliny tradycyjne. Wiemy przecież, że gen zwiększający odporność rośliny wytwarza toksynę, a więc truciznę, która odstrasza owady, w tym wypadku stonkę kukurydzianą, ale po żniwach pozostaje jeszcze jakiś czas w glebie. To może spowodować obumieranie także innych organizmów. Nigdy zresztą nie wiemy, czy gen, który trafił do środowiska biologicznego, nie spowoduje rearanżacji łańcuchów DNA innych organizmów. Na SGGW prowadzimy doświadczenia z ogórkami, które po zmodyfikowaniu stają się słodsze, ale ten zabieg czasami się udaje, a czasami nie, bo wszystko zależy nie tylko od tego, czy wprowadzi się obcy gen, ale w jakim miejscu łańcucha DNA on się znajdzie. W najlepszym razie ludzki organizm, od setek lat przyzwyczajony do produktów naturalnych, może zareagować alergią. Nie jest tajemnicą, że w ciekach wodnych graniczących z polami modyfikowanej kukurydzy zaczęły zanikać larwy chruścikowatych. A przecież te owady są potrzebne, stanowią ogniwo w łańcuchu pożywienia, na szczycie którego znajduje się człowiek. Trzeba też uwzględnić skutki społeczne. Prawo unijne, dla nas nadrzędne, pozwala na uprawy takich roślin, zachęca się do kupowania ziarna zmodyfikowanego genetycznie za granicą. Przepisy szczegółowe mówią, że dwa rzędy zasiewu tradycyjnej kukurydzy wystarczą jako bufor dla roślin zmodyfikowanych, ale to fikcja, bo w ten sposób czystości roślin się nie utrzyma, nie mówiąc już o uprawach ekologicznych. Nie przypadkiem produkty rolnictwa ekologicznego na Zachodzie nie umywają się do polskich pod względem walorów smakowych i wartości odżywczych. Naprawdę trzeba chronić nasze czyste gleby, niezdegenerowane jeszcze przez sypanie dużych ilości środków ochrony roślin, bo tradycyjne uprawy dają plony znacznie zdrowsze i mające więcej walorów smakowych.
6. Prof. Dr hab. Ludwik Tomiałojć, ornitolog, ekolog, Uwr: Na pierwszym miejscu jako biolog wymienię zagrożenia biologiczne, ale jako obywatel wskażę również te ekonomiczne i społeczne. Co do pierwszych, uważam, że transfer genów, a więc przekazywanie ich innym gatunkom, to coś jak wypuszczanie dżina z butelki. Nie możemy przewidzieć wszystkich niekorzystnych skutków takiego działania. Co do zagrożeń społecznych – nie potrzebujemy tego typu organizmów, bo mamy w Unii Europejskiej nadprodukcję żywności, a zabiegamy o eksport naszych produktów spożywczych. Rośliny czy zwierzęta z grupy GMO stanowiłyby konkurencję dla naszych bardzo dobrych, ekologicznych produktów. Polscy rolnicy nie mogliby sprzedawać z zyskiem swoich towarów, a zyski z produkcji GMO przechwytywałaby wąska grupa. Nasze rolnictwo jest producentem zdrowej, czystej żywności. Utrata przez Polskę tej przewagi odbierze miejsca pracy wielu ludziom. Nie wyzbywajmy się dobrowolnie naszego potencjału rolnego na rzecz amerykańskich producentów pasz. Zastanawiam się, dlaczego lobby GMO w Polsce tak bardzo naciska, nawet niektórzy naukowcy to popierają. Mógłbym przypuszczać, że zostali podkupieni przez amerykańskie koncerny. Oczywiście nie zabraniajmy biotechnologom robić badań, nie mamy nic przeciwko GMM, czyli zmodyfikowanym mikroorganizmom, używanym do produkcji lekarstw, do wyrobów przemysłowych albo jako markery przy badaniach molekularnych, jako pomoc przy selekcji lepszych odmian. Nowe kierunki w rolnictwie powinny być wspierane przez biologów, ale w ustawie eliminuje się opiniowanie skutków stosowania GMO przez ekologów, jedynie biotechnolodzy, którzy są zainteresowani rozwojem produkcji GMO, mają się wypowiadać w naszym imieniu. Koncerny biotechnologiczne naciskają, aby zbić większą kasę, ale dlaczego mamy się poddać ich dyktatowi?
12 lutego o godz. 15:16 26449
Czy ktos to czyta?
Czy ktos ma czas to czytac?
12 lutego o godz. 16:31 26450
Hemiku drogi, pierwsza rzecz jest taka, że jeśli powołujesz się na dane naukowe to przytaczasz źródła, bo inaczej twoje argumenty są nic nie warte.
Druga rzecz jest taka, że plejada pracowników (żywieniowców) z SGGW i jeden ornitolog to nie są wszyscy naukowcy, a jedynie wybrana garstka. W dodatku z uczelni gdzie genetyka w ogóle (a roślin w szczególe) leży i kwiczy. Proponuje zapoznać się z opiniami genetyków roślin, którzy de facto te rośliny tworzą i testują.
21 lutego o godz. 12:46 28059
@Hemik
Zamiast zaśmiecać blog, lepiej przeczytałbyś co jest tu napisane. Miedzy innymi o prof. Seralinim o którym wspominasz.
Wielkie brawa dla Pana Zalewskiego za prowadzenie bloga. Jestem pełen podziwu zwłaszcza biorąc pod uwagę intensywnie tu prowadzoną trolerkę.
1 czerwca o godz. 23:31 71497
Czytam te wszystkie wypociny Panie Zalewski i mimo mimo wszystkich bzdur nie będę starał się ani Pana przekonać tak jako Pan czyni poprzez te artykuliki – bo przecie pisze Pan je w jakimś celu. Pana prawo jeść pomidory gmo czy soje i kukurydzę. Ja chcę mieć prawo takowego śmiecia nie jeść. Ja nie narzucam nikomu swojej woli i nie chcę aby ktoś narzucał mi jakie mam produkować pomidory ogórki czy inne warzywa lub owoce a co dopiero je jeść. Niestety poprzez pylenie bądź inne działania firm zainteresowanych w sprzedaży sztucznych tworów coraz trudniej jest mi produkować wyroby BIO. Pan jak widzę jest zupełnym laikiem i ignorantem w sprawach rolnictwa nie zna pan się na tym zupełnie – widać to po Pana tekstach. Czy wie Pan, że jeśli dzisiaj kupi pan nasiona jakiś warzyw albo kupi pan sadzonkę czereśni to nie ma ona praktycznie szans owocowania, nie wspomnę o odporności, bez stosowania chemii? Niech Pan sobie kupi jakiegoś kwiatka czy sadzonkę pomidora i niech pan z niego wyhoduje coś godnego uwagi bez chemii – śmiem twierdzić, że padnie po posadzeniu w ziemi na dworze. A jeśli nie, to będzie miernota, a nie roślina, a o owocach niech an zapomni. Spotkajmy się w polu Panie Zalewski założysz Pan maskę na twarz i będziesz pan rozpylał całe lato – porobisz w tej chemii a po kilku latach napisz tekst na ten temat – wtedy będę brał poważnie Pana słowa. Z Panem to jak z księdzem nigdy nie miał rodziny, ale najwięcej o tym wie i daje rady, wystawia opinie i stara się uszczęśliwić na siłę. Chcesz Pan porozmawiać z rolnikiem w wieku 55 lat to zapraszam – zobaczymy co Pan wie na ten temat i ile razy pan w swoim życiu obsiał pole albo ile miał drzew w sadzie. Tak więc hoduj Pan sobie te chemiczne twory i będę nawet za pod warunkiem, że zapewni mi Pan prawo do tego, żę ja będę miał stare gatunki stare nasiona i zadowolę się mniejszym plonem nierównym kształtem. Niech Pan sobie zada trud i sprawdzi ilość witamin w pomidorach dzisiejszych, a pomidorach z przed lat. Niech pan sobie sprawdzi zawartości witaminy C likopenu itp.
2 czerwca o godz. 10:28 71520
@Lampart
„Niestety poprzez pylenie bądź inne działania firm zainteresowanych w sprzedaży sztucznych tworów coraz trudniej jest mi produkować wyroby BIO.”
Nie za bardzo widzę tu związek z GMO, którego w zasadzie nie można w Europie uprawiać (oprócz jednej kukurydzy MON810 i to tylko w niektórych państwach). Jeśli ma pan problem z prowadzeniem swoich upraw to zachęcam do kontaktu z regionalnym Ośrodkiem Doradztwa Rolniczego (listę znajdzie Pan TU). Być może jakiś agronom będzie panu w stanie pomóc.
3 czerwca o godz. 14:40 71595
Jakoś mnie to nie dziwi, że nie widzi Pan związku. Właśnie takowa jest Pana wiedza o rolnictwie o którym tak wiele Pan tu pisze. Dodam też, że produkty BIO jak i EKO czy ORG, to nie tylko rośliny więc nie wiem czemu mnie Pan do agronoma odsyła, a może do Zootechnika lepiej 🙂 W ogóle nie wiem co dzisiejszy agronom ma wspólnego z EKO i czego może mnie nauczyć w tym względzie. Jak widać nie ma sensu wyjaśniać bo trza by długo i od podstaw. Pan nawet nie wie, że u nas można kupić nasiona GMO. A wie Pan skąd sprowadzamy soję mączkę sojową itp? I jak pan myśli ona jest GMO czy też nie.
I właśnie wracając do cudownego GMO i chemii bo rozumiem, że zdaje Pan sobie sprawę, że jedno bez drugiego nie działa? Pan tak je wielbi i wychwala pisze peany, a ja odnoszę wrażenie, że pana widzenie świata jest jak kurza ślepota może by Pan zobaczył tylko światła brak – czyli wiedzy i szerokiego spojrzenia. Ja nie mam szkół Panie kolego, ale widzę więcej niż Pan.
Czy zadał Pan sobie trud i sprawdził jak zmniejsza się ilość gatunków roślin? Albo czym karmi się kury znoszące jajka EKO albo jak można otrzymać mleko ekologiczne skoro łąki są skażone pestycydami?
Mleko ze sklepu panu nie skwaśnieje co najwyżej się Panu zesmrodzi, twarogu Pan z niego nie zrobisz, a kisiłeś Pan kiedyś dzisiejsze ogórki? Niektórych gatunków w ogóle się nie da ukisić chyba, że kto lubi śmierdzące kapcie z wodą w środku.
A wie pan jak się kisi kapustę którą Pan kupuje w sklepie?
A pan jeszcze ludziom do tego GMO proponuje – przepraszam ale my od lat proszę Pana walczymy z zatruwaniem środowiska w tym kraju, a Pan teraz chce to zawrócić ??? Przepraszam ale to dziecięca głupota – bo nie chcę tego po chłopsku nazwać sprzedawaniem się za kasę.
Na koniec może przypomnijmy taki o to tekst dotyczący polski:
Zakaz uprawiania kukurydzy MON 810 na terenie Polski został uzasadniony przez polski rząd niemożnością współistnienia upraw roślin genetycznie modyfikowanych oraz odmian naturalnych, bez ryzyka skażenia tych drugich. Wytwarzane przez kukurydzę MON 810 toksyczne białko Cry1Ab zwalcza nie tylko omacnicę prosowiankę (szkodnik roślin uprawnych), ale także stanowi zagrożenie dla innych organizmów żywych (szczególnie owadów, w tym chronionych gatunków motyli), co niekorzystnie wpływa na środowisko naturalne. Ponadto istnieje duże ryzyko zanieczyszczenia pyłkiem kukurydzy MON 810 miodów produkowanych na terenie kraju, w tym miodów zarejestrowanych jako produkty tradycyjne (2), co obniży ich wartość handlową oraz zmniejszy spożycie.
TO TYLE W ZASADZIE W KWESTII GMO i jego cudownego działania, jak oczywiście to do pana nie dociera to szkoda dyskusji chwal Pan te Monsanta, pestycydy i roundup i cały ten biznes ostatecznie to i Pańskie dzieci zachorują na raka białaczkę czy jakąś inna cholerę – czego oczywiście nie życzę
3 czerwca o godz. 14:20 90638
Mam pytanie odnośnie treści Pańskiego artykułu.
Z jednej strony napisał Pan, że plamistość pomidorów jest chorobą bakteryjną, co wywnioskować można z jej nazwy. Jednak z drugiej strony wspomniał Pan o stosowaniu oprysków fungicydami, a z tego co udało mi się dowiedzieć, fungicydy to środki chemiczne służące zwalczaniu grzybów, a nie bakterii.
Czy byłby Pan uprzejmy wyjaśnić mi tę kwestię?
4 czerwca o godz. 21:05 90639
Generalnie jedyne środki jakie się stosuje są na bazie miedzi, a są to głównie środki do zwalczania grzybów. Wykazują one jednak pewną aktywność także przeciwko bakteriom.
5 czerwca o godz. 22:02 90640
Rozumiem, dziękuję za pomoc 🙂
7 czerwca o godz. 17:59 90641
@Lampart
Wow. Poziom komentarza mnie powalił. Szczególnie ta wypowiedź o agronomie -sugerowanie że to synonim botanika poraża niewiedzą. No i zakończenie, gdy skończą się argumenty i logika pojawia się straszenie rakiem i białaczką. Porażające, jak całe wypociny!