W październiku dojdzie w USA do wydarzenia bez precedensu. Oto w powszechnym referendum mieszkańcy stanu Kalifornia zadecydują czy żywność zawierająca GMO będzie musiała być znakowana. Nie jest to pierwsza próba wprowadzenia znakowania żywności zawierającej GMO w tym stanie. Wszystkie dotychczasowe inicjatywy nie znajdowały jednak zrozumienia wśród stanowej administracji. Dlaczego tym razem może być inaczej? Po raz pierwszy to wyborcy a nie politycy zadecydują o przyszłości produktów zawierających GMO.
W USA 70% żywności zawiera GMO, głównie soję i kukurydzę. Większość amerykanów chciałoby aby żywność GMO była oznakowana. Przez 16 lat jakie minęły od wprowadzenia GMO na sklepowe półki, nie stwierdzono żadnego przypadku aby produkt zawierający GMO spowodował negatywne skutki dla zdrowia ludzkiego. Mimo tego, że agencje rządowe oraz instytucje naukowe zapewniają o bezpieczeństwie tego typu żywności, 3/4 amerykanów nadal uważa, iż niesie ona ze sobą ryzyko. Dlaczego?
Stanowisko w sprawie znakowania żywności zawierającej GMO zajęło Amerykańskie Towarzystwo Medyczne (AMA), które stwierdza wprost: „znakowanie żywności GMO nie ma żadnego uzasadnienia naukowego”. Organizacja ta wskazuje, że w porównaniu do konwencjonalnych technik hodowli, genetyczna modyfikacja roślin nie powoduje żadnego dodatkowego ryzyka dla zdrowia ludzi. Podobne stanowiska odnośnie inżynierii genetycznej zajmują takie organizacje jak Amerykańska Akademia Nauk (najbardziej prestiżowe gremium naukowe na naszej planecie), Światowa Organizacja Zdrowia (WHO), Organizacja Narodów Zjednoczonych ds. Wyżywienia i Rolnictwa (FAO), Komisja Europejska oraz wiele innych organizacji naukowych i pozarządowych. W roku 2003 Międzynarodowa Rada Nauki (pozarządowa organizacja w skład której wchodzi 121 członków reprezentujących 141 krajów oraz 30 międzynarodowych unii naukowych) w swym raporcie dotyczącym żywności GMO stwierdza: „Dostępna na rynku żywność jest bezpieczna”.
Jak się Państwo domyślają wszystkie te organizacje są tak naprawdę lobbystami i agentami korporacji, które sprzedają nasiona transgenicznych roślin. Tak przynajmniej twierdzą zwolennicy znakowania żywności GMO. Po drugiej stronie barykady są skromni, działający bezinteresownie oraz z poświęceniem dla dobra klienta producenci żywności organicznej. Myliłby się jednak ten kto twierdzi, że to starcie malutkich z gigantami. Otóż stacja telewizyjna KCET opublikowała listę organizacji wspierających obie kampanie. Można się nieco zdziwić.
Organizacje/podmioty wspierające kampanię znakowania produktów GMO (oraz przeznaczone sumy):
– Mercola.com Health Resources $800,000,
– Organic Consumer’s Fund $535.030,
– Dr Bronner’s Magic Soaps $290,000,
– Nature’s Path Foods $246,826,
– Wehah Farm Inc DBA Lundberg Family Farms $200,000,
– Cropp Cooperative Organic Valley $50,000,
– Organic Consumer’s Association $40,000,
– Amy’s Kitchen $25,000
– oraz inne
Organizacje/podmioty wspierające kampanię przeciw znakowaniu produktów GMO (oraz przeznaczone sumy):
– Council for Biotechnology Information $375,000
– Grocery Manufacturer’s Association $375,000
Czyż nie zaskakujące? To nie firmy biotechnologiczne wydają najwięcej pieniędzy na tą kampanię. Wszystkie podmioty wspierające znakowanie GMO (poza Marcola.com) są związane z produkcją żywności organicznej. Dlaczego te organizacje łożą tak ogromne sumy na tą kampanię? Oczywiście z pobudek czysto finansowych. Produkcja żywności organicznej to bardzo lukratywny biznes, w dużej mierze kontrolowany obecnie przez takich gigantów jak Coca-Cola, Pepsi Co., Cargill czy Kellogg (czytaj o tym w artykule The New York Times – Has ‘Organic’ Been Oversized?). Jeśli żywność będzie znakowana jako GMO, ceny organicznych produktów najprawdopodobniej znacznie wzrosną. Wątpliwe jest więc posądzanie tych organizacji o to, że działają w imieniu zaniepokojonych konsumentów.
Zastanówmy się jakie skutki może przynieść znakowanie żywności GMO. Umieszczenie informacji, że dany produkt zawiera GMO nie stanowi zapewne dużego kosztu. Konsumenci mogą zacząć unikać żywności opartej o GMO, a sklepy będą takie produkty wycofywać z półek sklepowych. W związku z czym wzrośnie zapotrzebowanie na zboża i rośliny konwencjonalne. Jednak by zachować odpowiednią „czystość”, rolnicy będą musieli zadbać o odpowiednią segregację nasion. Do tego celu potrzebne będą dodatkowe maszyny, silosy, etc. W skupach będzie musiała powstać odpowiednia infrastruktura do segregacji nasion. To na pewno spowoduje wzrost kosztów i być może zniechęci wielu rolników od uprawy GMO, co pośrednio również przełoży się na wzrost cen żywności (na rynkach światowych zapewne również). Dochodzą do tego koszty obsługi aparatu administracyjnego, który zajmie się kontrolą żywności, co na tak ogromnym rynku jak amerykański będzie generować ogromne koszty, że o wzroście biurokracji nie wspomnę.
Dla dużej części rolnictwa amerykańskiego będzie to krok wstecz. Rolnicy powrócą do stosowania większej ilości insektycydów zamiast uprawiania odmian zawierających gen białka Bt, który zapewnia ochronę przed szkodnikami. Zamiast stosowania oprysku jednym herbicydem zwalczającym chwasty o szerokim spektrum działania (glifosat), który jest jednym z najmniej toksycznych herbicydów stosowanych w rolnictwie, powrócą do oprysku kilkoma selektywnymi herbicydami („tradycyjne uprawy”). Branża agrobiotechnologiczna z inicjatywy wprowadzenia znakowania zadowolona nie jest, to oczywiste. Zastanawiam się jednak czy to akurat oni najwięcej stracą? Przecież większość z nich jest również dostawcami nasion konwencjonalnych odmian zbóż. Być może zahamuje to rozwój wielu nowych odmian transgenicznych zbóż, np. soi ze zwiększoną zawartością nienasyconych kwasów tłuszczowych czy kukurydzy o zwiększonej tolerancji na suszę. Jakie będą skutki tego, że największa gospodarka świata przestawi dużą cześć swojej produkcji rolnej na konwencjonalne uprawy, które wymagają większych nakładów finansowych ze strony rolnika? Trudno to ocenić.
Znakowanie żywności jest ważne z wielu względów. Może ostrzegać konsumenta o zagrożeniach związanych np. z paleniem papierosów. Może również informować osoby, które są np. alergikami, że dany produkt zawiera substancję dla nich niebezpieczną. Znakowanie żywności pod kątem zawartości GMO może jednak konsumentów wprowadzać w błąd sugerując, że powinni wzmocnić czujność przed zakupem takiego produktu. Co nie ma żadnego uzasadnienia. Zwolennicy znakowania twierdzą, że żywność GMO jest „nienaturalna”. Zapominają przy okazji, iż wszystko co spożywamy jest w jakiś sposób „zmodyfikowane”. Zapominają również, że dzięki uprawom GMO zmniejsza się negatywny wpływ rolnictwa na środowisko. Konsumentom wydaje się, że jeśli żywność została wyprodukowana w oparciu o konwencjonalne zboża to oznacza, że jest ona w jakiś sposób zdrowsza czy bezpieczniejsza od GMO, choć nie ma żadnego uzasadnienia by tak twierdzić. W odróżnieniu do tradycyjnych odmian to właśnie transgeniczne zboża przed dopuszczeniem na rynek są badane pod względem bezpieczeństwa dla ludzi.
Nie uważam aby wymóg znakowania żywności zawierającej GMO był uzasadniony. Pewne jest, że niesie to za sobą koszty i konsekwencje, które są trudne do oszacowania. Jako biotechnolog wiem, że transformacja genetyczna nie powoduje dodatkowego ryzyka dla zdrowia w porównaniu do tradycyjnych technik hodowli. Wręcz przeciwnie, jest bezpieczniejsza i mniej inwazyjna, a w wielu przypadkach może przyczynić się do wzrostu bezpieczeństwa spożywanych produktów (np. usuwanie alergenów). Wiele organizacji rządowych, pozarządowych w tym gremia naukowe i medyczne to potwierdzają. Tak więc, dlaczego mielibyśmy znakować żywność zawierającą GMO? Tylko dlatego, że wielu ludzi po prostu z braku dostatecznej wiedzy się jej obawia?
Główny argument jaki posiadają zwolennicy jest taki, że konsumenci mają prawo do bycia poinformowanym. Konsumenci z jednej strony są przeciw GMO, z drugiej strony oczekują taniej żywności przy zachowaniu odpowiedniej jakości. Taką żywność można zapewnić tylko dzięki wydajnym technikom produkcji, w oparciu między innymi o transgeniczne zboża. Większość wyborców Kalifornii zadecyduje, na tym polega demokracja i należy to uszanować. Jednak decyzja wyborców pociągnie za sobą wiele skutków ekonomicznych, o których zwolennicy znakowania wolą milczeć. Mam w związku z tym obawy, czy aby na pewno decyzja podjęta w referendum będzie słuszna. Tym bardziej, że zwolennicy znakowania prowadzą kampanię odwołującą się do emocji a nie opartą o merytoryczne argumenty.
Jeśli Państwo uważają, że znakowanie żywności GMO nie jest konieczne, mogą to Państwo wyrazić poprzez dołączenie się do grona naukowców, którzy sprzeciwiają się tej inicjatywie PETYCJA.
Why labeling of GMOs is actually bad for people and the environment?,
23 lipca o godz. 19:53 1933
„Znakowanie żywności (…) może ostrzegać konsumenta o zagrożeniach związanych np. z paleniem papierosów”
Od kiedy używki są żywnością?
Może jednak znakować zarówno żywność „organiczną” (to się już robi) jak i GMO, i niech ta ostatnia broni się ceną, jakością i odpowiednią propagandą. Konsument nie chce być traktowany jak bydło i chce mieć wybór, obojętnie z jakich pobudek.
23 lipca o godz. 20:21 1934
Dla mnie, to fura bzdura z tym znakowaniem. Ci co produkują żywność nieGMO i tak na pudełku piszą, bo to dla nich reklama.
A ci co tego nie robią zaczną robić.
To można założyć, że tam gdzie na pudełku nie jest napisane że wolne od GMO, wolne nie jest.
Ale tym szubrawcom chodzi o to, żeby konkurencję napiętnować, najlepiej trupią czaszka znakować.
23 lipca o godz. 20:27 1935
W Polsce na mocy ustawiy o organizmach genetycznie zmodyfikowanych z 2001 r. isnieje obowiazek znakowania produktow zawierajacych GMO (wiecej niz 1 % masy produktu ). Czy to zle?
23 lipca o godz. 21:40 1936
po cholere?
i tak to badziawie teraz wszedzie jest…
zobaczymy za cwierc wieku…
mozliwe, ze pan sobie jeszcze(nie tylko) mnie wtedy przypomni;
obym sie mylil.
24 lipca o godz. 6:13 1937
Temat zastępczy. Główna oś sporu jak zwykle jest zamieciona pod dywan.
„Oto kilka podstawowych punktów umowy rolnika z Monsanto:
1. Rolnik nigdy nie może używać własnych nasion.
2. Zawsze musi kupować nasiona od Monsanto.
3. Musi kupować chemikalia (nawozy, pestycydy itp.) wyłącznie od Monsanto.
4. Jeśli w jakiś w sposób złamie tę umowę i zostanie ukarany grzywną przez Monsanto, musi podpisać poufne oświadczenie, że nie będzie o tym rozmawiał z mediami i sąsiadami.
5. Każdego roku, rolnik musi zapłacić Monsanto opłatę licencyjną za przywilej uprawiania GMO, a w 2003 r. w umowach pojawiła się nowa klauzula – bez względu na powód, nie można już zaskarżyć Monsanto.
Nigdy nie będziesz mógł pozwać Monsanto do sądu.
6. Rolnik musi pozwolić detektywom Monsanto wejść na swój teren i zaglądać do magazynów przez trzy lata od podpisania umowy, nawet jeśli uprawiał GMO tylko przez rok.”
Ucieszę się, jeśli w Polsce popracują nad zmodyfikowanymi roślinami i będą upowszechniać w cywilizowany sposób. Póki co grozi nam nowoczesne zniewolenie i ubezwłasnowolnienie polskiej wsi. Mieliśmy ACTA, na szczęście poszło się … Mamy problem GMO w korporacyjnym wydaniu, też niech się idzie ….. Amen
24 lipca o godz. 7:12 1938
I ostatni punkt umowy, umowa jest tajna i nikt, nawet sąd nie może jej zobaczyć.
Czy stary polak wie, że takich umów nie ma?
Że gdyby ktoś taką podpisał, napisać a potem podpisać można wszystko, to byłaby ona nieważna z mocy prawa? Przed żadnym sądem by się nie utrzymała. Nie można podpisać umowy i oddać się w niewolę na przykład. Myśleć trzeba
24 lipca o godz. 7:39 1939
Zadecyduje jak zwykle końcowa cena produktu i zawartość portfela klienta. Pogłębi się rozwarstwienie społeczeństwa, przynajmniej w USA.
Kupowanie w sklepie „Whole Foods” to synonim liberalnego demokraty. Takiego na granicy socjalisty, a to już w USA ciężkie wyzwisko. Tylko bycie „europejskim socjalistą” jest od niego cięższe.
Śmieszne, ale bycie liberalnym demokratą jest całkiem kosztowne. A najśmieszniejsze jest to, że zagorzali republikanie też lubią kupować w „Whole Foods”, ale z innego powodu. O ile demokrata manifestuje tym swoją „miłość do środowiska” to republikaninowi podoba się możliwość popisania się zamożnością. No i same sklepy są śliczne (wystarczy wyszukać sobie nazwę sklepu w obrazkach Google) a i hołoty z centrum miast tam nie znajdziesz. Jak imigranci to tacy, co nie odróżniają się ani ubiorem ani samochodami no i wymyci są i pachnący. Wtedy nawet mogą być kolorowi.
Byle jaka żywność w USA jest super-tania. Każdy, kto pracuje, nawet za minimalne wynagrodzenie, nie jest w stanie zginąć z głodu. Jeżeli coś, to szybko roztyje się do rozmiarów XXXL. Dobre jakościowo jedzenie nie jest tanie. „Whole Foods” robią na tym świetny biznes.
Jak ceny jeszcze bardziej wzrosną to umówienie się ze znajomym z pracy na lunch w jakiejś restauracji >No wiesz, koło „Whole Foods”, bo ja tam muszę wskoczyć na zakupy, żona dzwoniła< bedzie jeszcze bardziej szpanerskie. I tyle.
A ja tam już wogóle nie będę wchodził. 🙁
24 lipca o godz. 7:40 1940
Skoro zdaniem autora nie ma uzasadnienia dla obowiazku informowania o neutralnych dla zdrowia wlasciowosciach produktow, to moze niech producenci w ogole nie podaja skladu produktow, tylko liste alergenow? A, zapomnialem, juz go nie podaja.
24 lipca o godz. 7:45 1941
1.Zawsze musi kupować nasiona od Monsanto.
2.nawet jeśli uprawiał GMO tylko przez rok.
To jak, przez rok można i zawsze trzeba, co za bzdura:))))))
I w umowie zapisane, że się do sądu nie można odwołać, ciekawe co na to sąd:))))))))))))))))))))))
Ja pie… e, nie widziałem czegoś takiego jak ten post stary, jeszcze raz musiałem sobie przeczytać, bo jak odszedłem od komputera pomyślałem, że to jaja i się wygłupiłem z krytyką na poważnie twojego komentarza.
24 lipca o godz. 8:23 1942
Monsanto:
„Our agreements do not permit us to discuss the specific terms of particular licenses”
24 lipca o godz. 8:55 1943
„..Wiele organizacji rządowych, pozarządowych w tym gremia naukowe i medyczne to potwierdzają. Tak więc, dlaczego mielibyśmy znakować żywność zawierającą GMO? Tylko dlatego, że wielu ludzi po prostu z braku dostatecznej wiedzy się jej obawia?..”
Ach Ci konsumenci, nie dość że niedouczeni i strachliwi, to jeszcze grymaszą. Informacji im się zachciewa. Powinno sie im kazać nosić krawaty, bo ponoć klient w krawacie jest mniej awanturujący się.
Moznaby odwrócić pytanie: skoro tyle znakomitych gremiów naukowych uważa, że GMO jest OK, to czemu Szanowny Autor obawia się umieścic na opakowaniu informacje o metodzie produkcji? Przecież naukowo stwierdzono, że wszystko jest super. Z Pańskiego tekstu wynika, że taki napis na opakowaniu to prawie jak znak jakości! Niech Pan nie odmawia Monsanto, które tyle zainwestowało w innowacyjność, prawa do informowania o tym swoich klientów:)
24 lipca o godz. 12:47 1944
„W USA 70% żywności zawiera GMO, głównie soję i kukurydzę”
W USA 34 proc. ludności cierpi na otyłość
Może jak amerykańscy konsumenci zobaczą „trupią główkę” GMO na opakowaniu ich powszedniego junk foodu, to ze strachu będą mniej konsumować, a konwencjonalnej lub organicznej żywności będą mogli kupić mniej, bo droższa. Chyba że całe grupy ludności (ubogiej, niewykształconej, bezrobotnej) spisane są tam na straty, tylko Obama psuje szyki z tą obsesją powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego 🙄 Niech się ten plebs zażera na śmierć w przybytkach „All you can eat”, Pizza Hut czy Donkey Donut, zarobią producenci supersize odzieży, mebli, trumien…
24 lipca o godz. 13:29 1945
A majority of adults in California are obese or overweight, and more than 2 million have been diagnosed with diabetes, about 33% of the children living in California were found to be obese
24 lipca o godz. 19:02 1946
Jest biznes do zrobienia
Typowe samochody rodzinne są szersze o ponad 30 cm niż modele z lat 1950. i ważą prawie dwa razy więcej. Producenci mają problem ze znalezieniem miejsca dla grubszych ud, szerszych zadów i grubszych paluchów.
A linie lotnicze zaczynają zmuszać pasażerów do płacenia za dwa miejsca siedzące…
Z Gieemo i znakowaniem nie ma to oczywiście żadnego związku 😉
25 lipca o godz. 7:05 1947
Panie redaktorze może nie będzie tak źle. Jedyna nadzieja w tym, że wiele osób w ogóle nie czyta składu kupowanych produktów i różnych instrukcji. Naiwnością jest natomiast twierdzenie, i tu ma pan rację, że z jednej strony mamy wyłącznie chciwe korporacje, a z drugiej wyłącznie wrażliwych na dobro konsumenta ekologów. Największa bieda, że zapewne 3/4 konsumentów nie przeczytała ani jednej rzetelnej publikacji na temat GMO. Słyszą w TV krzyk ekologów i myślą „oj, niedobre to GMO, jeszcze pomrzemy od tych wszystkich modyfikacji”. Jak ktoś nie ma żadnej wiedzy na dany temat (a z wiedzą z zakresu biologii jest szczególnie kiepsko) to niestety może też łatwo stać się ofiarą manipulacji.
25 lipca o godz. 7:32 1948
nemo 24 lipca o godz. 12:47
„Donkey Donut”
Nemo, to tak celowo, czy „się napisało”?
Tak czy tak, gratulacje! 😉
25 lipca o godz. 8:36 1949
nemo 24 lipca o godz. 19:02
„Typowe samochody rodzinne są szersze o ponad 30 cm niż modele z lat 1950. i ważą prawie dwa razy więcej.”
Nie mam pojęcia skąd ta teza, ale ponieważ od razu wydała mi się nieprawdziwa, więc poszukałem i znalazłem wykres pieknie sumujący zarówno wagę jak i gęstość samochodów amerykańskich na przestrzeni lat.
Nemo kompletnie się myli, przynajmniej jeżeli chodzi o samochody amerykańskie. Być może zjawisko takie zaszło gdzie indziej, ale nie w USA. Średnia waga najlepiej sprzedających się w danym roku modeli w latach pięćdziesiątych była bardzo podobna do wagi współczesnych samochodów. W latach 1949-59 wahała się od 3100 do 3600 funtów a w latach 1999-09 był to przedział 3000-3300 funtów. A skoro waga była bardzo podobna a jak z wykresu wynika średnia gęstość samochodów w latach 1949-59 była niższa (od 5.8 do 6.5 funta na stopę sześcienną wobec około 7 funtów/stopę^3 obecnie) a więc dawniejsze auta musiały być objętościowo większe. Dodatkowo sprawdziłem szerokość Chevrolet Bel Air i wynosiła ona od 73 do 78″. Natomiast Toyota Camry z dekady 1999-2009 ma szerość 71-72″
Czyli wszystkie dane @nemo są błędne.
http://www.motortrend.com/features/consumer/112_1003_six_decades_of_best_selling_cars/photo_15.html
25 lipca o godz. 11:02 1950
@Arek
„…to moze niech producenci w ogole nie podaja skladu produktow”
Skład produktu jest istotną informacją, np. dla osób które muszą dbać o dietę, etc. Technologia tworzenia danego produktu (ps. odmiany rośliny) żadnej informacji ze sobą nie niesie, bo jaką? Tym bardziej, że nie umieszcza się informacji o tym na czym polega np. zmiana w transgenicznym organizmie. Dlaczego nie znakuje się innych technologii? Mutagenezy na przykład?
@ffi
„Panie redaktorze…”
Nie żebym był przewrażliwiony na tym punkcie, ale nie jestem redaktorem ani dziennikarzem. 🙂
@zza kałuży
Dziękuję za Pana komentarze jak rozumiem z USA lub okolic.
„Czyli wszystkie dane @nemo są błędne.”
Widzę, że nie jest Pan częstym czytelnikiem tego bloga. 🙂
Odpowiedź na Pana stwierdzenie brzmi „tak”, zarówno pod tym wpisem jak i innych na tym blogu.
25 lipca o godz. 11:33 1951
„…wszystkie dane @nemo są błędne”
Doprawdy?
Typowy produkt amerykański – Toyota 😉
Jeśli już toyota to Land Cruiser (szer. 194 cm) albo pickupy używane przez grubych Indian np. w New Mexico.
Chevy suburban C2500 – family car
Length – 5570 mm
Width – 2000 mm
Height – 1950 mm
Curb Weight – 2365 kg
W sam raz na udźwignięcie 750-kilowej rodzinki 😉
Od lat 50. kiedy amerykańskie samochody były budowane ze stali, paliwo było tanie i istniał popyt na prestżowe wielkie pojazdy, zanikła prawie infrastruktura kolejowa, a samoloty zapewniły szybkie połączenia na dalekie odległości – trendy w automobilizacji zmieniały się bardzo powoli, z tendencją do budowy mniejszych i efektywniejszych modeli w latach 80. i powrotem do większych wraz ze wzrostem popytu na „mocniejsze” , co widać na wykresie zaprezentowanym przez „zza kałuży”.
Gdyby nie obecny kryzys i drogie paliwo, to na amerykańskich szosach nadal królowałyby full-size limuzyny i vany.
25 lipca o godz. 11:40 1952
Panu Zalewskiemu dziękuję za uwagę i ocenę. Dobrze by było ją uzasadnić.
„Technologia tworzenia danego produktu żadnej informacji ze sobą nie niesie, bo jaką? ”
Co Pan wie o technologii wytwarzania np. polskich wędlin, mleka past i UHT etc. ?
Mnie na przykład interesuje, czy kiełbasa była naprawdę wędzona, czy tylko zanurzona w płynie wędzarniczym.
25 lipca o godz. 11:59 1953
Równie dobrze można by powiedzieć to samo o wypowiedziach Pana Zalewskiego, ale może znaleźć się paru twierdzących, że to pomówienie.
Tylko gospodarzowi blogu wolno obrażać swoich gości.
Nic dziwnego, że ich tu tak mało.
25 lipca o godz. 12:50 1954
Jeżeli się używa produktów GMO , to powinno się wyróżnić to „cudo techniki” stosownym znakiem , aby spożywający miał szansę podziwiać tych monopolistów, za eksperymenty prowadzone w imię dobra ludzkości.
Brak takiego znaku nasuwa podejrzenie, że monopolista cosik kombinuje.
25 lipca o godz. 13:51 1955
A ilu jest gości, to też wiesz nemo?
A skąd?
To, że komuś się nie chce reagować na absurdalne często komentarze nie świadczy, że tu nie gości.
A gospodarz nikogo nie obraża, ludzie się sami obrażają jak im się wykazuje, że bzdury plotą.
Bo obrażalskość i plecenie bzdur często idą w parze.
Czy jest jakaś korelacja między tymi dwoma zjawiskami?
Co jest skutkiem a co przyczyna jak jest?
25 lipca o godz. 15:23 1956
Wojciech Zalewski 25 lipca o godz. 11:02
Niestety wielkiego pożytku ze mnie tu nie będzie, gdyż brakuje mi najbardziej podstawowej wiedzy w temacie. Zapomniałem większość szkolnych podstaw genetyki i teraz muszę od nowa uczyć się definicji DNA, RNA, genu, chromosomu, białka, itd. Troche to potrwa zanim zaryzykuję otworzenie buzi na temat GMO.
„Intuicyjnie” nie ufam wielkim firmom, w tym Monsanto. Uważam, że światem rządzą korporacje w dużo wiekszym stopniu niż wyborcy, po prostu z powodu takiego a nie innego sposobu finansowania kampanii wyborczych w USA. Rządy są słabsze niż korporacje i niekoniecznie mają dobro wyborcy na mysli.
Nie mam też za wielkiej nadziei na etyczne postepowanie naukowców odpowiedzialnych za wszelkie testy, tak długo, jak te testy są zamawiane przez ich pracodawców. W skrócie zawsze trzeba patrzeć skąd płynie kasa naukowca i jaka jest jego sieć powiązań zawodowych, a to może nie byc takie oczywiste.
Cała nadzieja w amerykańskim Tort Law i w niezależności prasy. Hm, hm, nastepny temat-puszka Pandory…
Może jeszcze w konkurencji rynkowej jako mechaniźmie walki firm ze sobą o rynek. Z powodów ignorancji nie mam pojęcia czy Monsanto ma „śmiertelnego wroga” na rynku…ale w nim nadzieja.
Czas zweryfikuje moje strachy niemniej bez bicia przyznaję się do nieufności do GMO. Najpewniej głównie z powodu wspomnianego braku podstawowej wiedzy „technicznej”.
Docierają do mnie pańskie argumenty i nie zamierzam wariować i „unikać” lub „nie unikać” ale znowu, jedząc cokolwiek z jakąkolwiek nalepką bardziej ufam prawnikom i strachowi Monsanto przed odszkodowaniami aniżeli naukowcom.
25 lipca o godz. 15:24 1957
To, że komuś się nie chce reagować na absurdalne często komentarze nie świadczy, że tu nie gości.
………………………………………………………………………………………..
Słusznie. Pytanie: kiedy zaczyna się absurd? I kto o tym rozstrzyga 😉
25 lipca o godz. 15:43 1958
nemo 25 lipca o godz. 11:33
Czytając pański wpis o „typowym samochodzie rodzinnym” zrozumiałem, że dobrym reprezentatem może być „najlepiej sprzedający się samochód”.
Oczywiście SUVy wchodzą w kategorię „samochodów rodzinnych”, ale w dalszym ciągu wielkością sprzedaży są dużo mniejsze od typowego „car”. Cały czas posługuję się tymi nazwami w rozumieniu amerykańskim.
I w tym sensie (sprzedawalności) Toyota bez żadnego „ale” JEST takim samochodem. Nie będę edukował nemo na temat tego jaki model Toyoty w jakiej fabryce jest produkowany i w jakim punkcie globu projektowany i jaka jest narodowość/obywatelstwo/język jego projektantów.
Jeżeli nemo chodzi o definicję „amerykańskości” w sensie Kaczyńskiego-Macierewicza to tylko jakiś mały podzbiór potomków pasażerów Mayflower ją spełnia. Tak z pięć osób.
Przytaczanie przykładów wielkich SUVów ma o tyle sens, o ile porówna pan wielkość sprzedaży każdego z nich z ilością sprzedanych modeli samochodów („car”) w każdym roku. Czego pan nie zrobił, a ja tak, bo Toyota Camry jest właśnie takim modelem-zwycięzcą.
Podpowiadam, że w USA ciekawsze rezultaty dostanie pan przyglądając się i porównując sprzedaż „cars” i „trucks”, czyli półciężarówek w znaczeniu polskim. Zupełnie unikalnych w Polsce a bardziej popularnych od najpopularniejszych modeli „cars” już nie mówiąc o „SUV”.
W skrócie – oczywiście, że Amerykanie ciepią na nadwagę. Oczywiście, że to zjawisko się nasila. Oczywiście, że maja fisia na punkcie „wielkiego wszystkiego”, w tym auta. Ale co ma do tego GMO – nie mam pojęcia. Wystarczy popatrzeć na opakowanie tego co jemy, aby w wielu wypadkach zobaczyć „high fructose corn syrup”. Myśli pan, że jak będziemy mieli tylko „GMO-free high fructose corn syrup” to taki produkt żywnościowy będzie mniej tuczący?
25 lipca o godz. 15:45 1959
O tym rozstrzyga każdy sam, na szczęście:)
25 lipca o godz. 16:28 1960
Come on, zza kałuży, nie napinaj się tak 🙂
Nie musisz mnie edukować w kwestii amerykańskich automobili.
Nie wszyscy skończą w supersized trumnie, ale popyt na takie opakowania rośnie, grubi Amerykanie preferują zaś obszerne samochody, jeśli ich na nie stać.
Nie uważam, że wolny od GMO syrop skrobiowy jest zdrowszy, ale jeśli ma być droższy, to może jednak będzie się go mniej konsumować.
Brakuje jeszcze argumentu klientów sklepów „Whole Foods”, że oznakowanie produktów GMO spowoduje run na produkty organiczne, przez co wzrosną ich i tak wysokie ceny 🙄
I zza kałuży nie będzie już do takich sklepów wchodził, mimo że ma krawat i jest wykształcony 😉
Niech więc plebs konsumuje nieoznakowany, za to tani, junk food i wszyscy będą zadowoleni.
Dodam jeszcze, że USA znam z autopsji i to od jednego wybrzeża do drugiego, mam tam przyjaciół (głównie amerykańskich, ale i kilkoro polskich), mam też doświadczenie z kupowaniem samochodu, korzystaniem ze stacji obsługi oraz usiłowaniem zdrowego odżywiania się w tym kraju „nieograniczonych możliwości”.
Toyotą camry (jako drugim samochodem) jeździli moi znajomi z Filadelfii i Toledo OH, pierwsi to szczupli starsi państwo, drudzy młodsi, z jednym dzieckiem, też szczupli 😉
25 lipca o godz. 17:02 1961
Zdrowe odżywianie 😉
25 lipca o godz. 18:12 1962
Szanowny Adalbercie
Otóż zgodnie z decyzjami unijnymi, niebawem producenci i dystrybutorzy art. spożywczych, w tym wędlin będą mieli zakaz nazywania np. „szynką” wyrobu, w którym więcej niż 5% masy będzie stanowić jakaś inna substancja niż szynka. Dzisiaj, nafaszerowana insulatem sojowym i sojowym białkiem wyrób zawierający nawet 50% wody (to właśnie tak się da dzięki preparatom sojowym) nazywa się szynką, w cenie niewiele przekraczającej 10 złotych. Podobny problem jest też np. z żółtymi serami bowiem w zasadzie wszystkie w cenach zbliżonych do 20 złotych produkowane są z odtłuszczonego mleka i olejów roślinnych, o czym konsument nie jest informowany. Jest po prostu oszukiwany na każdym kroku, traktowany jak bezmyślne bydlę. Proszę sobie wyobrazić, że dystrybutorzy wspomnianych insulatów sojowych dzięki którym można sprzedawać absorbowaną przez nie wodę jako wędlinę, na pytanie producentów, z której soi te preparaty są produkowane otrzymują odpowiedź, że dystrybutor też nie wie. Ponieważ producentem tych sojowych preparatów , które są używane do produkcji wędlin jest głównie (w Polsce, tak to wynika z moich niepotwierdzonych informacji) Du Pont, to wydaje się, że półki w supermarketach uginają się pod ciężarem wędlin nafaszerowanych soją GMO.
Uważam, że konsument ma prawo wiedzieć co mu się oferuje i wywody autora, że taka informacja jest zbędna nie trafiają mi do przekonania. Więcej, uważam, że celem wojny o to , by nie informować konsumentów jest kontynuowanie polityki manipulowania ludźmi i ich oszukiwania, co budzi moje nieskrywane oburzenie.
Być może nawet, rzetelna informacja przyczyniłaby się do poprawienia, w pewnym stopniu oczywiście, stanu zdrowotnego społeczeństwa, którego znaczna część choć skazana jest na zaopatrywanie się w najtańszą żywność mogłaby dokonywać wyborów i nie kupować np. parawędlin i nimi się tuczyć z racji faszerowania ich węglowodanami a nabywać i konsumować dużo mniejsze ilości ale za to prawdziwych i nie obrastać w tłuszcz.
Dla mnie, Amerykańskie Stowarzyszenie Medyczne, na które powołuje się autor bloga, jest organizacją skompromitowaną chociażby z powodu z zaangażowania się w walkę z Atkinsem, który odważył się zaproponować Amerykanom sposób odżywiania zdecydowanie bardziej zdrowy i nie tuczący w stosunku do tego, który był i w zasadzie ciągle jest propagowany w USA – i nie tylko – na bazie kalorycznych i cholesterolowych mitów, które chyba cały czas obowiązują. Opinie AMA dot. GMO są tym samym dla mnie tyle samo warte ile agresywna krytyka diety niskowęglowodanowej. W jednej z międzynarodowych organizacji, na których autorytet nasz Gospodarz się powołuje, mialem okazję pracować. Korupcja, nepotyzm i marnotrawienie funduszy na nieprawdopodobną skalę. Polityczne naciski i kasa, to podstawowe argumenty jakie tam się liczyły.
Pozdrawiam, Nemer
25 lipca o godz. 18:33 1963
Nasz Gospodarz pisze:
„Zastanówmy się jakie skutki może przynieść znakowanie żywności GMO. Umieszczenie informacji, że dany produkt zawiera GMO nie stanowi zapewne dużego kosztu. Konsumenci mogą zacząć unikać żywności opartej o GMO, a sklepy będą takie produkty wycofywać z półek sklepowych.”
Czego obawia się Pan Zalewski? – A tego, że np. Wy, czytelnicy tego bloga, na skutek uzyskania informacji, że trzymany przez Was w ręku towar oparty o GMO odłożycie na półkę!
Łolaboga! Nie daliście sobą manipulować! Ośmieliliście się – wbrew mądralom typu Zalewskiego – nie dać się naciągnąć, ołgać i oszukać -(jeśli nie chcecie GMO oczywiście)!
Cóż za klęska dla Monsanto, Syngenty, Basfa czy innego Du Ponta!
Panie Zalewski, w historii byli i w polityce jest nadal na pęczki takich, którzy ciągle uważają, aroganci i zarozumialcy, co jest dla społeczeństwa i nas ludzi lepsze niż mogą to wiedzieć czy dowiedzieć się oni sami. To naprawdę szczyty megalomanii i zarozumialstwa. Ma się Pan za nadczłowieka?
Powiem Panu coś, to też już było i źle się zapisuje w historii.
25 lipca o godz. 19:38 1964
To może bądźmy konsekwentni i nakażmy (bo nie ma takiego obowiązku) znakowanie żywności organic/ekologicznej, bo jest wobec niej trochę wątpliwości, a i przypadki śmiertelnych zatruć się znajdą.
Jak również nakażmy znakowanie żywności z roślin uzyskanych za pomocą mutagenezy (ok. 3000 odmian na świecie). I krzyżówek.
Uzasadnianie znakowanie GMO dobrem konsumenta trąci na kilometr fałszem. Najpierw bowiem przeprowadzono bowiem (i nadal się robi) gigantyczną kampanię czarnego PR wobec GMO (głównie za pomocą bzdur), a potem powiedziano: to teraz znakujmy. W tej sytuacji znakowanie GMO absolutnie nie jest sposobem informowania, tylko stygmatyzacji. A temu jestem przeciwny.
25 lipca o godz. 20:24 1965
Nie widzę nic złego w znakowaniu żywności GMO. Podobnie znakowana jest np. żywność utrwalana przez radiację – i nie słychać żeby komuś to przeszkadzało. Także żywność ekologiczna jest znakowana (@MR – w Unii obowiązkowe jest znakowanie WSZYSTKICH paczkowanych produktów ekologicznych, więc Pana życzeniu już się stało zadość – więc może pora uczynić zadość także tym co chcą znakować GMO?).
Informacja o składzie produktu służy dobru i wygodzie konsumenta – cieszę się więc, że jej umieszczanie jest obowiązkowe. Różne grupy osób mają swoje upodobania żywieniowe, np. wegetarianie nie chcą jeść produktów zwierzęcych, więc bardzo dobrze że mogą w sprawdzić czy np. cukierek zawiera żelatynę (czyli produkt zwierzęcy). I to nie dlatego, że produkty zwierzęce są groźne, niezdrowe czy coś takiego – po prostu część konsumentów nie chce ich kupować, więc warto ułatwić im wybór. Właściwie w sytuacji, gdy obowiązkowe jest znakowanie tak wielu rzeczy (np. wspomniana żywność ekologiczna, żywność napromieniowywana lub żywność zawierająca alergeny, informacje o przeprowadzonych procesach technologicznych itd. itp.) dziwne wydaje się czemu tej jednej konkretnej – GMO – mamy nie znakować. Zwłaszcza, że grupa konsumentów która oczekuje informacji o GMO jest dość duża (na pewno większa niż grupa osób unikających żywności napromieniowywanej. Czy któryś z blogowiczów zna kogoś kto staranie ogląda metki by uniknąć napromieniowanych produktów?).
Inna sprawa to efekt takiego oznakowania. Co się stanie, to w pewnym stopniu niewiadoma, ale nie zakładałbym tak czarnego scenariusza jak Gospodarz. Wiele oczywiście zależy od tego, jakie będzie to oznakowanie – czy wielka trupia czaszka, czy może dyskretna informacja „zawiera GMO” na końcu listy składników, tak jak to się robi teraz w Polsce. Niemniej jednak nie kojarzę żadnych wyników badań, które pokazują ze konsumenci mając do wyboru tańszy produkt z GMO i droższy produkt bez GMO ale tej samej jakości masowo wybierają produkt droższy (obiło mi się za to ostatnio o uszy o badaniu, które pokazuje przeciwny efekt: gdy przychodzi do zakupów „in real life” ludzie kupują towary tańsze i smaczniejsze bez względu na zawartość GMO i wbrew swoim wcześniejszym deklaracjom – ale ręki sobie za tą informację uciąć nie dam).
Co więc stanie się po wprowadzeniu znakowania? Założę się, że nic specjalnego. Pewnie na krótki czas spadnie sprzedaż produktów z GMO a po kilku tygodniach / miesiącach wszystko wróci do normy i będziemy mogli się zastanawiać o co było to całe zamieszanie.
25 lipca o godz. 20:56 1966
Uważam że znakowanie, wszelkie powinno być wyłą czną sprawą między producentem a konsumentem. Nie wyobrażam sobie sytuacji w której kupiłbym produkt o którym istotnych informacji dla mnie, podkreślam, dla mnie klienta nie mógłbym przeczytać lub zapytać sprzedawcy. Tak sobie wyobrażam wolny wybór
26 lipca o godz. 1:00 1967
nemo 25 lipca o godz. 16:28
„Nie uważam, że wolny od GMO syrop skrobiowy jest zdrowszy, ale jeśli ma być droższy, to może jednak będzie się go mniej konsumować.”
To zależy od tego, jak bardzo dodatek takiego syropu zwiększa spożycie finalnego produktu. Bo jeżeli dodanie syropu ma „efekt tranzystorowy” o silnym beta to:
1/ producenci nie podniosą ceny finalnego produktu ani o cent bo syropu jest wagowo bardzo mało i jego cena mało znaczy,
2/ nawet jak podniosą to klient i tak i tak kupi, bo już jest nałogowcem słodyczy
„Niech więc plebs konsumuje nieoznakowany, za to tani, junk food i wszyscy będą zadowoleni.”
Proszę nie mylić mojego opisu stanu faktycznego z jego aprobatą. Jeżeli pisałem o „hołocie” to było to ironią włożoną w usta owym „republikanom z Whole Foods” a nie moją opinią czy oceną.
Podtrzymuje jednak moje zdanie o prymacie ceny końcowej na wybór tego, co się kupuje, niestety. W wielu wypadkach firmy celowo tak ustalają cenę towaru aby przez ten ruch umieścić go na „wyższej półce”, bez jakiegokolwiek uzasadnienia w jakości czy ilości. Podejrzewam, że taka strategia marketingowa dzieje się i będzie się działa niezależnie od zawartości GMO w produkcie. Z pewnością znajdzie się grupa konsumentów, którą przyciągnie etykietka wołająca, że „w tym słoiczku zawartość GMO jest 500 razy większa niż u konkurencji” jeżeli będzie temu towarzyszyć odpowiednio (np. 5 razy wyższa) cena.
„Drogie znaczy dobre a poza tym, panie, tutaj mam tego 500 razy więcej!”
No i na koniec o tym, dlaczego niezamozni jedzą junk food. W/g mnie z trzech powodów.
1/ nie stać ich na lepszą żywność
2/ nie stać ich na poświęcenie czasu na przygotowanie potraw od zera, gdyż w każdej ze swoich prac zarabiają niewiele w przeliczeniu na godzinę pracy i muszą gonić z jednej do drugiej. Na gotowanie czasu już nie ma i kupuje się junk food do kuchenek mikrofalowych albo idzie do Maca.
3/ nie posiadają podstwawowej wiedzy. „Głupiś boś biedny a biednyś boś głupi” działa także i na tym polu.
26 lipca o godz. 5:34 1969
Parker.
Proponuję jednak czytać moje wpisy bez emocji. Przypisujesz mi stwierdzenia, których w żadnym razie nie użyłem.
Porównanie:
Mój wpis:
„5. Każdego roku, rolnik musi zapłacić Monsanto opłatę licencyjną za przywilej uprawiania GMO, a w 2003 r. w umowach pojawiła się nowa klauzula – bez względu na powód, nie można już zaskarżyć Monsanto.
Nigdy nie będziesz mógł pozwać Monsanto do sądu.”
Twoja odpowiedź:
„I ostatni punkt umowy, umowa jest tajna i nikt, nawet sąd nie może jej zobaczyć.”
Nawet nie skomentuję.
Mój wpis:
„1. Rolnik nigdy nie może używać własnych nasion.
2. Zawsze musi kupować nasiona od Monsanto.
3. Musi kupować chemikalia (nawozy, pestycydy itp.) wyłącznie od Monsanto.
4. Jeśli w jakiś w sposób złamie tę umowę i zostanie ukarany grzywną przez Monsanto, musi podpisać poufne oświadczenie, że nie będzie o tym rozmawiał z mediami i sąsiadami.”
Twoja odpowiedź:
„Że gdyby ktoś taką podpisał, napisać a potem podpisać można wszystko, to byłaby ona nieważna z mocy prawa? Przed żadnym sądem by się nie utrzymała. Nie można podpisać umowy i oddać się w niewolę na przykład. Myśleć trzeba.”
Reasumując Parkerze, muszę stwierdzić, że myślisz kategoriami polskiego prawa, tymczasem w USA prawo ma charakter precedensowy. To, co u nas wydaje się niemożliwe, w USA możliwe jest jak najbardziej. Punkty od 1 do 4 dadzą się spokojnie zrealizować w USA. Wolny Amerykanin będzie zawsze miał prawo w imię wolności porzucić własną ziemię, kiedy nie starczy mu na kary dla Monsanto. I pamiętaj Parkerze, że umowy międzynarodowe mają prymat nad prawem krajowym, gdy tylko je podpiszemy. Tak miało być z ACTA. Tak będzie z GMO.
Pozostała dyskusja o GMO dotyczy tematu zastępczego. Dają nam rzekomo wolny wybór między żywnością wolną od GMO a tą drugą. Tymczasem po skażeniu środowiska GMO Monsanto w świetle swoich praktyk będzie uzurpowało sobie prawo do odszkodowań za to, że na polu sąsiada wyrosną niechciane krzyżówki.
26 lipca o godz. 6:14 1970
Stary Polak z PRL-u
26 lipca o godz. 5:34
Ostatni punkt umowy dopisałem ja, trzymając się konwencji absurdu, równie dobrze mógłby się w Twojej wyliczance znaleźć, taki żart.
Co znaczy nigdy nie może urzywać własnych nasion? Do zasiewu nie będzie urzywał, albo wykupi licencję że będzie urzywał. W nowoczesnym rolnictwie i tak ziarno siewne się kupuje bo jest wydajniejsze, gdyby nie było ludzie by nie kupowali tylko sobie zostawiali na siew a tak się robi w zacofanym rolnictwie, mało wydajnym.
Jak można kogoś zmusić żeby kupował? To bzdura. I jednocześnie napisać, że może Monsanto po zakończeniu uprawy kontrolować rolnika? To jak, można skończyć uprawę? Bo z komentarza wynika że się jest niewolnikiem na własnym polu do końca życia. Spadkobiercy też muszą kupować nasiona od Monsanto?
Jak można w umowie wyłączyć firmę spod jurysdykcji sądu? Na głowę upadłeś?
I takie współczesne niewolnictwo mamy, dobrowolne, chłopi sami, z własnej nieprzymuszonej woli w niewolę idą. Napisz do nich maila, ostrzeż ich o niebezpieczeństwie które odkryłeś. Ciekawe, w każdym społeczeństwie ok30% widzi zagrożenia których my lemingi nie dostrzegamy.
26 lipca o godz. 7:12 1971
@Stary Polak z PRL-u
Czy jest Pan w stanie przywołać jakieś źródło do umowy licencyjnej dotyczącej udostępniania rolnikom amerykańskim nasion GMO? A może do jakiegoś aktu prawnego, który owe kwestie reguluje? Chciałbym po prostu wiedzieć skąd Pan czerpie swoje „rewelacje” na temat umów licencyjnych.
Przypominam Panu, że na konwencjonalne odmiany zbóż w USA również obowiązują umowy licencyjne i większość rzeczy o których Pan pisze dotyczy również odmian konwencjonalnych (The Plant Variety Protection Office (PVPO)). GMO nic nowego tutaj nie wnosi.
Rolnik nie ma prawa do odsprzedaży, namnażania, etc. materiału siewnego zakupionego od hodowcy.
Podobne prawo obowiązuje w każdym cywilizowanym kraju, również w Polsce od roku 2003.
„Rolnik nigdy nie może używać własnych nasion.”
Może. Najpierw musi je „wyhodować”. W przypadku tradycyjnej odmiany oznacza to. Zakup licencji na wykorzystanie odmian wyjściowych. Lata prowadzenia krzyżowań i selekcji najkorzystniejszych roślin. Jeśli uda mu się po ok. 10-15 latach taką roślinę uzyskać (co wcale nie jest takie oczywiste), to musi ją zarejestrować w katalogu odmian, z czym wiążą się koszty, etc.
W przypadku odmian GMO dochodzi wybudowanie laboratoriów, wyposażenie, zatrudnienie personelu, no i dużo trudniejszy i kosztowniejszy proces rejestracji takiej odmiany.
Ja nie widzę przeszkód aby rolnik wysiewał „swoje” nasiona. Droga wolna.
26 lipca o godz. 7:32 1972
Jest światełko w tunelu
Trybunał Europejski zniósł niniejszym Regulację Unijną, która do tej pory zakazywała rolnikom produkowania i sprzedawania nasion pozyskiwanych ze starych odmian roślin. Jednak wyrok sądowy ma duże znaczenia nie tylko dla rolników, lecz także konsumentów, hodowców oraz całego przemysłu agrarnego.
Punktem wyjścia do niniejszego wyroku było oskarżenie francuskiej Sieci Nasienniczej Kokopelli przez producenta nasion Graines Baumax. Powodem wniesienia zarzutów było oferowanie przez Sieć Kokopelli nasion ponad 461 gatunków roślin, które nie występowały w oficjalnych europejskich katalogach nasienniczych. Graines Baumax domagał się z powodu nieuczciwej konkurencji odszkodowania w wysokości 50 000 Euro oraz zakazu sprzedaży nasion, które nie zostały oficjalnie włączone do unijnych katalogów
26 lipca o godz. 7:34 1973
Nie ufającym moim Żródłom polecam oficjalne
26 lipca o godz. 7:49 1974
parker 26 lipca o godz. 6:14
Parker, nie chcę ciebie straszyć, ale przeczytałem umowę jaką Monsanto podsuwa farmerom i wszystkie punkty, które tobie wydawały się absolutnie niemożliwe tam są. To nie nocne zwidy – ta umowa jest strasznie jednostronna! Nie do uwierzenia, ale faktycznie zawiera zapisy ustanawiające niewolnictwo pomiędzy farmerem, aktualnym i przyszłym, a Monsanto. Raz „zamonsanciłeś” – na wieki musisz „monsancić”,- umowa z Monsanto efektywnie oddaje własność gruntu rolnego tej firmie bez sprzedawania jej ziemi.
Mało tego, jest w niej jeszcze jeden punkt, który jest chyba najbardziej związany z tematem tego bloga. Monsanto wyraźnie mówi, że nie odpowiada za żadne, potencjalnie negatywne konsekwencje uzywania jego produktów.
Teraz już moja interpretacja.
Farmer kupił od Monsanto nasiona i sprzedał plony. Z tego ktoś zrobił coć co ktoś zjadł i za dwadzieścia lat dostał raka albo mu trzecie oko na czole wyrosło. Taka osoba zaskarżyła farmera o odszkodowanie, bo uważa, że farmer winny. Powiedzmy że Trójoczny wygrał w sądzie z farmerem i sąd każe farmerowi zapłacić 100 milionów. Farmer, całkiem logicznie, chciałby wziąć do sądu Monsanto.
Tutaj pojawia się punkt o obowiązkowej arbitracji, o który spieracie się ze starym Polakiem. Otóż postanowienia arbitracji można utajnić. A wyroki sądowe nie. Wszystko zależy od wpisania warunku tajności postanowień arbitra w umowę. A tam stoi jak byk, że Monsanto wymaga tajności. To raz. A dwa, że Monsanto mówi, że „w razie czego”, czyli w razie (bardzo rzadkiego i bardzo ciężkiego do przeprowadzenia w sytuacji istnienia pomiędzy stronami umowy o arbitracji) podania Monsanto do sądu przez farmera – firma jest odpowiedzialna tylko do wysokości ceny, jaką za jej produkty zapłacił farmer. Czyli chłop bedzie (niby – bo z czego?) odpowiedzialny za 100 milionów minus koszt ziarna i środków ochrony roślin.
Pytanie, które mi się nasuwa. Skoro Monsanto sprzedaje taki bezpieczny produkt, to dlaczego w umowę o arbitrażu wprowadza warunek ograniczający wszelką przyszłą odpowiedzialność do wysokości ceny surowca do farmerskiej produkcji?
Ni ejestem prawnikiem, ale dla mnie jest to podobne do mleczarni wpisującej sklepowi spożywczemu w umowę, że „w razie klient się zatruje mlekiem” to mleczarnia odpowiada tylko do wysokości ceny litra zakupionego mleka.
A jak klient zaskarży do sądu to niech się sądzi ze sklepem a nie z mleczarnią. Jako właściciel sklepu – podpisałbyś taką umowę?
http://www.doeblers.com/08/2010%20Monsanto%20Technology%20Stewardship%20Agreement%20-%20Downloadable%20version.pdf
26 lipca o godz. 8:34 1975
@Gronkowiec
Uporządkujmy trochę. Nie słyszałem, by w USA obowiązywał nakaz znakowania produktów organic (po naszemu ekologicznych). Przypominam również, że w UE trzeba znakować każdy produkt zawierający 0,9% GMO. Pisze Pan, że w UE obowiązuje znakowanie wszystkich paczkowanych produktów ekologicznych. Zapomniał Pan jednak dodać dość istotny szczegół, że dotyczy to tylko produktów wytworzonych w UE (http://www.ekogroup.info/9845/specjalne-oznakowanie-zywnosci-ekologicznej/). Zgodziłby się Pan analogicznie na znakowanie produktów GMO tylko paczkowanych i tylko tych wytworzonych w UE? Przypomnę, że w ubiegłym roku zmarły w Europie 33 osoby od kiełków z ekologicznej uprawy w Egipcie. Czyli jako konsument nie mam szans dowiedzieć się, że importowane rośliny pochodzą z upraw ekologicznych, jeśli nie zechce oznakować ich producent lub sprzedawca. A może chciałbym je omijać szerokim łukiem…
Kolejna kwestia – Greenpeace (a wiem to z bezpośredniej rozmowy z szefem polskiego oddziału oraz p. Joanną Miś, odpowiadającą za kampanię przeciw GMO) czyni największy zarzut z tego, że technologia tworzenia roślin GMO jakoby powoduje nieprzewidywalne zmiany w DNA rośliny, gdyż wstawienie nawet pojedynczego genu „zaburza b. słabo poznaną i skomplikowaną siatkę oddziaływań i powiązań genów między sobą”. Jeśli tak, to dlaczego organizacja ta oraz inni jej akolici nie domagają się znakowania produktów uzyskanych z roślin powstałych za pomocą metod nieporównanie bardziej „zaburzających” wyjściową strukturę DNA i powodujących nieprzewidywalne skutki? Polecam w tym kontekście świetny wpis Gospodarza: http://gmo.blog.polityka.pl/2012/07/04/porownanie-technik-hodowlanych/ – jakoś dziwnie przemilczany przez ekowojowników tak ochoczo popisujących się na tym forum.
Przypomnę też, że w odróżnieniu od GMO rośliny otrzymywane mniej precyzyjnymi i potencjalnie bardziej niebezpiecznymi metodami nie są badane pod kątem biobezpieczeństwa w żadnym kraju poza Kanadą.
Z powyższych powodów domaganie się znakowania GMO pachnie hipokryzją i niekonsekwencją. Jeśli chcemy informować konsumenta, to dajmy mu pełną wiedzę na temat metod, dzięki którym powstała dana roślina. Inaczej znakowanie GMO będzie oznaczało stygmatyzację, a nie dbanie o wiedzę konsumentów.
26 lipca o godz. 8:44 1976
@zza kałuży
Dokonuje Pan daleko idących interpretacji zapisów umowy, choć nie jest Pan prawnikiem. To już budzi moje wątpliwości. Ale prosiłbym o wskazanie tych punktów umowy, które:
1) oddają własność gruntu rolnego Monsanto bez sprzedawania jej ziemi
2) przerzucają na rolnika odpowiedzialność na ewentualne negatywne dla zdrowia ludzi skutki wprowadzonej przez Monsanto modyfikacji genetycznej
26 lipca o godz. 8:50 1977
Uprawy ekologiczne (organiczne) nie powodują wymuszonych zmian w genomie rośliny.
Skażenie bakteryjne (jak tych kiełków z Egiptu) możliwe jest w każdym rodzaju produkcji, E. coli, Salmonella, Shigella & Co. pozdrawiają. Radzę omijać wszystko surowe, niedogotowane, przechowywane w niewłaściwych warunkach, szczególnie latem.
Kto z obawy przed śmiertelnym zatruciem żywnością ekologiczną chce taką omijać, tym bardziej powinien popierać znakowanie żywności GMO – bezpiecznej, zdrowej i taniej 🙂
Pan Zalewski deklarował już kilkakrotnie, że pragnie się taką odżywiać, tylko jak ją rozpoznać? 🙄
Przynajmniej w Kalifornii powinno to być możliwe 😎
26 lipca o godz. 9:03 1978
@zza kałuży
Dziękuję za ten wpis i link do umowy.
Być może rzeczywiście zapisy umowy nie są idealne. Nasuwają się dwie refleksje. Pierwsza. Czym różni się umowa licencyjna na używanie nasion GMO od konwencjonalnych nasion? Podejrzewam, że może nie być zbyt wielu różnic. Druga. Skoro te umowy są jak Pan pisze, tak bardzo jednostronne, to dlaczego rolnicy je podpisują? Nie posądzałbym, 93% amerykańskich rolników, uprawiających soję GMO o to, że nie umieją czytać.
„Raz „zamonsanciłeś” – na wieki musisz „monsancić”,- umowa z Monsanto efektywnie oddaje własność gruntu rolnego tej firmie bez sprzedawania jej ziemi.”
Również za @MR chciałbym zapytać gdzie jest taki zapis w umowie? Jeśli dobrze ją rozumiem, to zakończenie umowy może odbyć się w trybie natychmiastowym i nie widzę tam zapisów o przekazywaniu gruntu Monsanto.
„Mało tego, jest w niej jeszcze jeden punkt, który jest chyba najbardziej związany z tematem tego bloga. Monsanto wyraźnie mówi, że nie odpowiada za żadne, potencjalnie negatywne konsekwencje używania jego produktów. Teraz już moja interpretacja. …”
Również wydaje mi się, że Pan interpretacja sięga zbyt daleko. Zapisy o braku odpowiedzialności dotyczą tylko samych nasion, jako produktu, a nie żywności otrzymanych z plonu rolnika.
@MR
„Przypomnę, że w ubiegłym roku zmarły w Europie 33 osoby od kiełków z ekologicznej uprawy w Egipcie.”
Dokładnie 56 osób w Niemczech. Dodać do tego trzeba kilkaset osób, które trafiły do szpitali z różnego rodzaju powikłaniami.
26 lipca o godz. 10:38 1979
MR 26 lipca o godz. 8:44
„Ale prosiłbym o wskazanie tych punktów umowy, które:
1) oddają własność gruntu rolnego Monsanto bez sprzedawania jej ziemi”
Wojciech Zalewski 26 lipca o godz. 9:03
„Również za @MR chciałbym zapytać gdzie jest taki zapis w umowie?”
„To accept and continue the obligations of this Monsanto Technology/
Stewardship Agreement on any new land purchased or leased by Grower that has Seed planted on it by a previous owner or possessor of the land;”
Ten, kto chce uprawaiać produkt Monsanto zobowiązuje się do zachowania upraw roslin(„technologii”) Monsanto na wszelkiej nowej ziemi, zakupionej lub wydzierżawionej, na której poprzedni właściciel czy dzierżawca takie rosliny uprawiał. Czyli miałem grunt pod lasem, uprawiałem na nim GMO – podpisałem umowę z M. Potem dokupiłem kawałek koło młyna, tam gdzie już młynarz uprawiał GMO wobec tego zobowiązuję się kontynuować. M. zabrania mi zmienić rodzaj upraw na działce koło młyna na rosliny nie-GMO bo jak to zrobię to naruszę umowę i nawet pod lasem też nie będzie mi wolno uprawiać GMO.
„and to notify in writing purchasers or lessees of land owned by Grower that has Seed planted on it that the Monsanto Technology is subject to this Monsanto Technology/Stewardship Agreement and they must have or obtain their own Monsanto Technology/Stewardship Agreement.”
Plus zobowiązuję się do zawiadomienia na piśmie kupców lub dzierżawców „mojej” ziemi, tej pod lasem, na której uprawę roślin GMO podpisałem umowę, że M. jest podmiotem umowy i że on (ten potencjalny nabywca ziemi pod lasem) będzie musiał zawrzeć swoją własną umowę z M.
Nie uważacie państwo, że takie sformułowanie ustanawia praktyczne niewolnictwo i uzurpowanie sobie przez M. przynajmniej znacznej części praw własności do mojej ziemi? Po pierwsze nie mogę zmienić rodzaju (GMO na nie-GMO) upraw na nowo zakupionej ziemi, gdyż z jakiegos powodu historia jej dotychczasowego użytkowania ma determinować moje decyzje. Po drugie mam praktycznie ograniczone prawo dysponowania moją ziemią podczas jej sprzedawania przez wywieranie na potencjalnym nabywcy nacisku na zawarcie umowy z M.
Ja wiem, że zawsze zostaje możliwość trzasnięcia drzwiami i posłania M. do diabła, zarówno przeze mnie w momencie zakupu jak i przez nabywcę mojej ziemi, ale widać z tego akapitu umowy, że M. wywiera ogromny nacisk na dopasowanie się farmerów do schematu „wszystko albo nic”. Czyli jak podpisujesz z nami umowę to na 100% twojej ziemi a nie tylko na jej część. A to jest w/g mnie naruszanie prawa własności. Coś jak nakłanianie hazardzisty do zaryzykowania całego swojego majatku a nie tylko tych paru setek, które przyniósł dzisiaj do kasyna. Hazardzista może teoretycznie z kasyna wyjść w każdym momencie, ale pokusa jest duża i M. na tym buduje swoje umowy.
„2) przerzucają na rolnika odpowiedzialność na ewentualne negatywne dla zdrowia ludzi skutki wprowadzonej przez Monsanto modyfikacji genetycznej”
„Również wydaje mi się, że Pan interpretacja sięga zbyt daleko. Zapisy o braku odpowiedzialności dotyczą tylko samych nasion, jako produktu, a nie żywności otrzymanych z plonu rolnika.”
A państwo oczekiwalibyście od M. wpisania w umowę otwartym tekstem tego, co ja napisałem? Oczywiście, że będą zawężać jak najbardziej przedmiot swojej odpowiedzialności! Proszę zauważyć, że w punkcie 12., czyli tam gdzie mówi się o odpowiedzialności M., jest mowa tylko o nasionach. Natomiast w punkcie 4., czyli tam, gdzie farmer się zobowiazuje, jest mowa o „Monsanto Technology”. Nie tylko o nasionach. Dlaczego?
26 lipca o godz. 10:59 1980
„świetny wpis Gospodarza (porownanie-technik-hodowlanych) – jakoś dziwnie przemilczany przez ekowojowników”
Przez zwolenników Gieemo poza pochlebcami zdaje się też.
Śmieszne tabelki można tylko dyskretnie przemilczeć 😉
26 lipca o godz. 11:23 1981
@zza kałuży
Potwierdził Pan tylko to, co napisałem wcześniej. Tzn. że wyciąga Pan zupełnie nieuprawnione wnioski albo nie rozumie znaczenia tego, co zapisane jest w umowie.
Zapisy tej umowy nie nakazują Panu uprawiać GMO. Jak Pan kupi ziemię z np. obsianą transgeniczną soją, to może ją Pan sobie zniszczyć i zasiać konwencjonalną. Jest też zrozumiałe, że jeśli wysieje Pan kukurydzę na polu i przed jej zbiorem sprzeda to pole razem z kukurydzą komuś innemu, to na tę osobą przechodzą ograniczenia wynikające z umowy (a dokładnie praw patentowych). Przez analogię – jeśli kupi Pan film np. na DVD i sprzeda go Pan później na eBay’u lub Allegro, to nowego nabywce tak samo obowiązują prawa autorskie dotyczące tego filmu, jak i Pana.
To samo dotyczy odpowiedzialności Monsanto za skutki zdrowotne modyfikacji genetycznej – z zapisów, które Pan przytoczył nie wynika, że można je przerzucić na rolnika.
26 lipca o godz. 12:14 1982
@zza kałuży,
Sam zapis o ograniczeniu odpowiedzialności Monsanto mnie nie dziwi. W prawodastwie występuje rozróżnienie między odpowiedzialnością za skutek a odpowiedzialnością za środki. Na tej zasadzie producent śrubek do Mercedesa odpowiada za ich wady do wartości śrubek a producent software dla przedsiębiorstwa za zgodność ze specyfikacją a nie za straty z tytułu uzywania.
Dziwi mnie natomiast, że potężny gracz ogranicza swoja odpowiedzialność wobec graczy mniejszych, którzy nie są w stanie jej udzwignąć ani nie mają wpływu na nasiona. To praktyka monopolistyczna. Nawet nieuczciwa. W cywilizowanej części Europy taka umowa może zostać uznana przez sąd za nieważną.
Tyle w kwestiach podziału ryzyka w umowach. Na GMO sie nie znam, moją uwagę przyciąga chęć autora ukrywania przed konsumentami niebywałych inwestycji w innowacyjność, jaką ponoszą główni gracze na rynku. Przedsiębiorstwa na ogół chwalą się innowacyjnością. Na dodatek autor ostrze krytyki kieruje przeciw konsumentom! To jest postawienie spraw na głowie. Jeden taki tekst wystarczy mi abym przyłączył sie do zwolenników znakowania.
26 lipca o godz. 13:03 1983
@zza kałuży
Za @MR: „jeśli wysieje Pan kukurydzę na polu i przed jej zbiorem sprzeda to pole razem z kukurydzą komuś innemu, to na tę osobą przechodzą ograniczenia wynikające z umowy „
Ja również podobnie interpretuję ten zapis.
A już na pewno nie uprawnia on do stwierdzenia, że:
„… faktycznie zawiera zapisy ustanawiające niewolnictwo pomiędzy farmerem, aktualnym i przyszłym, a Monsanto.” lub
„Raz „zamonsanciłeś” – na wieki musisz „monsancić”,- umowa z Monsanto efektywnie oddaje własność gruntu rolnego tej firmie bez sprzedawania jej ziemi.”
Nie widzę zapisów o tym, że rolnik nie może uprawiać odmian nie-GMO lub, że musi latami, niczym niewolnik „monsancić”. Wręcz przeciwnie.
@Art63
Przyznam, że Pana komentarz ciut mnie zdziwił. Pisze Pan:
„… chęć autora ukrywania przed konsumentami niebywałych inwestycji w innowacyjność, jaką ponoszą główni gracze na rynku.”
Ukrywam? Nie mam powodów by to ukrywać, wręcz przeciwnie. Uważam, że w dzisiejszym świecie prywatne firmy bardzo przyczyniają się do wzrostu innowacyjności, również poza GMO. To chyba oczywiste. Nie mam tez powodu ukrywać, że budżet formy Monsanto na badania w biotechnologię wynosi mniej więcej tyle ile roczne wydatki państwa o nazwie Polska na naukę. Mam się obrażać, że firma wydaje mnóstwo pieniędzy na inwestycje?
Ciekaw jestem czy Pan byłby zadowolony, prowadząc firmę i wydając miliony złotych na rozwój jakiejś technologii, a w tym czasie grupa ludzi, powołując się na fałszywe i nieprawdziwe informacje, umyślnie dezinformując społeczeństwo spowodowałaby zahamowanie rozwoju lub upadek Pańskiej firmy?
Poza tym Monsanto przetrwa i inni giganci przetrwają. Jak zwykle tego typu działania uderzają w małe firmy. Monsanto po prostu policzy straty, które nadrobi w innej branży/produkcie. Firma, która zaryzykowała i zainwestowała tylko w GMO po prostu upadnie, a jej pomysły i patenty wykupi za grosze… Monsanto lub inny gigant. Tak chcemy zwalczać monopole.
„Na dodatek autor ostrze krytyki kieruje przeciw konsumentom!”
Troszkę Pan przesadził. Główne ostrze krytyki skierowałem na organizacje zwalczające GMO i proszę nie utożsamiać ich z konsumentami. Ja wiem, że aktywiści często twierdzą, że występują w imieniu konsumentów ale jest to po prostu kolejna manipulacja z ich strony.
A czy konsumentów/wyborców nie można krytykować? Przecież to Oni zadecydują i to Oni poniosą konsekwencje swoich wyborów, o czym zdają się zapominać.
26 lipca o godz. 13:35 1984
No to pozostawmy im wybór i konsekwencje.
Nie ma potrzeby im o tym ciągle przypominać jak małym dzieciom lub sklerotykom 🙄
26 lipca o godz. 14:54 1985
Art63 26 lipca o godz. 12:14
„Sam zapis o ograniczeniu odpowiedzialności Monsanto mnie nie dziwi. W prawodastwie występuje rozróżnienie między odpowiedzialnością za skutek a odpowiedzialnością za środki. Na tej zasadzie producent śrubek do Mercedesa odpowiada za ich wady do wartości śrubek a producent software dla przedsiębiorstwa za zgodność ze specyfikacją a nie za straty z tytułu uzywania.”
Dziekuję za przypomnienie zapisów np. Microsoftu, które wielokrotnie czytałem i potwierdzam, że są tak zredagowane jak pan pisze. Ale na jakiej zatem podstwie sądy w USA zasądzają ogromne sumy, nie pozostające w żadnym związku z „ceną śrubki”, od producentów takich np. samochodów? Chcę tylko przypomnieć stosunkowo niedawną sprawę koziołkujących Fordów i pękających opon. Ford zapłacił wielu ofiarom/rodzinom ofiar odszkodowania znacząco przekraczające cenę pęknietej opony czy zniszczonego w wypadku samochodu.
„Dziwi mnie natomiast, że potężny gracz ogranicza swoja odpowiedzialność wobec graczy mniejszych, którzy nie są w stanie jej udzwignąć ani nie mają wpływu na nasiona. To praktyka monopolistyczna. Nawet nieuczciwa.”
Cieszy mnie, iż mój przykład z mleczarnią i sklepem spożywczym nie był w pańskiej opinii całkiem idiotyczny.
26 lipca o godz. 15:08 1986
MR 26 lipca o godz. 11:23
„Zapisy tej umowy nie nakazują Panu uprawiać GMO. Jak Pan kupi ziemię z np. obsianą transgeniczną soją,”
A czy nie dokonuje pan tutaj przypadkiem „wygodnie zawężającej problem” interpretacji? Jest pan pewien, że „ziemia obsiana transgeniczną soją” jest przez M. rozumiana jako :”w momencie zakupu ziemia byłą obsiana”, który ja rozumiem (po laicku) jako: „za parę miesięcy wzejdą na tej ziemi transgeniczne rośliny z ostatniego wysiewu”?
A może M. rozumie ten zwrot jako: „Ziemia, na której kiedykolwiek w przeszłości były wysiane nasze rośliny”?
Poza tym nikt nie zasugerował przyczyn, dla których M. w jednym punkcie mówi tylko o „nasionach” a w innym o „technologii”. Nie wierzę, że każde słowo tej umowy nie było milion razy analizowane przez prawników M. To nie przypadek.
Tak jak pisałem, nie mam wyrobionego zdania na temat „zdrowotności”, „niegorszości” czy „lepszości” roslin GMO, ale im więcej czytam o metodach, jakich uzywa M. do obrony patentów tym bardziej odczuwam obrzydzenie. Najpierw ta umowa, potem doczytałem na stronach M. o oficjalnym programie donosicielstwa i szpiegostwa jako sposobach upewniania się, że farmerzy przestrzegają umów. Ładne metody, nie ma co.
26 lipca o godz. 15:26 1987
@zza kałuży
„Tak jak pisałem, nie mam wyrobionego zdania na temat „zdrowotności”, „niegorszości” czy „lepszości” roslin GMO, ale im więcej czytam o metodach, jakich uzywa M. do obrony patentów tym bardziej odczuwam obrzydzenie.”
A mnie zastanawia jedno. Najbardziej przeciw tym umowom protestują osoby najmniej zainteresowane, czyli rolnicy organiczni, „ekolodzy”, aktywiści, etc. Wydaje się, że najmniej niezadowoleni i najmniej te umowy obrzydzają samych rolników, którzy owe umowy podpisują. Pytam po raz kolejny po co to robią? Skoro umowy są tak wstrętne i podstępne. Dlaczego organizacje rolnicze w USA nie protestują, nie składają wniosków do urzędów antymonopolowych? Zdecydowana większość wydaje się być zadowolona.
Dla mnie to proste, nikt rolnika nie zmusza do podpisywania takiej umowy, czy zakupu nasion GMO. Proszę mnie źle nie zrozumieć, nie bronię tej czy innej firmy. Być może umowy maja wady. Być może korporacje starają się wykorzystywać pozycję monopolisty. Jeśli tak jest to oczywiście również jestem przeciw tego typu praktykom. Niemniej nie mieszajmy do tego GMO, bo sama technologia nie ma z tym absolutnie nic wspólnego.
26 lipca o godz. 19:16 1988
Wojciech Zalewski 26 lipca o godz. 15:26
„A mnie zastanawia jedno. Najbardziej przeciw tym umowom protestują osoby najmniej zainteresowane, czyli rolnicy organiczni, „ekolodzy”, aktywiści, etc. Wydaje się, że najmniej niezadowoleni i najmniej te umowy obrzydzają samych rolników, którzy owe umowy podpisują. Pytam po raz kolejny po co to robią? Skoro umowy są tak wstrętne i podstępne. Dlaczego organizacje rolnicze w USA nie protestują, nie składają wniosków do urzędów antymonopolowych? Zdecydowana większość wydaje się być zadowolona.”
„A mnie zastanawia jedno. Najbardziej przeciw tym umowom protestują osoby najmniej zainteresowane, czyli organizacje religijne, „pacyfiści”, aktywiści, etc. Wydaje się, że najmniej niezadowoleni i najmniej te umowy obrzydzają samych ochotników/najemników, którzy owe umowy podpisują. Pytam po raz kolejny po co to robią? Skoro umowy są tak wstrętne i podstępne. Dlaczego organizacje weteranów wojskowych w USA nie protestują, nie składają wniosków do urzędów antymonopolowych? Zdecydowana większość wydaje się być zadowolona.
Tak proszę pana. System w USA jest tak zorganizowany, że istnieje bardzo duża część społeczeństwa, która jest niezamożna i mieszka „daleko od szosy”. Młodzież tam mieszkająca, podobnie jak jej rodzice, w służbie wojskowej widzi jedyną szansę na wyrwanie się z zadupia i w znalezieniu źródła finansowania studiów. Czy oni maja protestować przeciwko wysyłaniu amerykańskiej (chociaż w dużym ułamku też świeżo imigranckiej) młodzieży na koniec swiata aby tam stawali się przyczyną śmierci setek tysięcy czy milionów ludzi? W najwstrętniejszych okolicznościach „zarabiali” na studia?
Oczywiście, że farmer, któremu chodzi o zyski, a GMO o ile rozumiem pomaga w zwiększeniu opłacalności gospodarowania na roli, nie będzie sobie głowy zawracał protestami. On będzie liczył forsę i miał nadzieję, że jemu nie urodzi się dwugłowe dziecko. Tak jak młodzik w wojsku i jego rodzina mają nadzieję, że zanim żołnierzyka kulka trafi to on już zdąży na swoje stypendium zarobić i zwiać do cywila. Ze wsi do miasta.
Drugą przyczyną jest niewielki procent ludności rolniczej w USA w stosunku do nie-rolniczej. Z tego wynika niska absolutna liczba potencjalnych „protestantów”.
Trzecią przyczyną są właśnie owe umowy. Arbitraż z klauzulą tajności utrudnia dysseminację informacji o prawdziwej liczbie niezadowolonych rolników.
” Niemniej nie mieszajmy do tego GMO, bo sama technologia nie ma z tym absolutnie nic wspólnego.”
No i tutaj ma pan nade mną tę przewagę, że pan się zna na temacie. Ja niestety patrzę i na to co się mówi (i na razie niewiele rozumiem ze szczegółów technicznych) i na to, kto to mówi. Ja „na rozum” wiem, że z faktu iż Einstein nie był dobrym mężem nie wynika fałszywość teorii względności. Ale ja przynajmniej równań Maxwella się nie boję. A im wiecej czytam o M. i jej praktykach biznesowych tym bardziej nie ufam jakimkolwiek danym pochodzącym od tej firmy.
Być może pan mógłby mi polecić jakieś źródło, w oczywisty sposób niezależne, a najlepiej skonfliktowane na śmierc i życie z M., którego naukowcy potwierdziliby podstawowe tezy czy zapewnienia M. – naukowe jądro samego pomysłu modyfikacji genetycznych i jego realizacji przez M.
26 lipca o godz. 21:57 1989
@zza kałuży
„Być może pan mógłby mi polecić jakieś źródło, w oczywisty sposób niezależne, a najlepiej skonfliktowane na śmierc i życie z M., którego naukowcy potwierdziliby podstawowe tezy czy zapewnienia M. – naukowe jądro samego pomysłu modyfikacji genetycznych i jego realizacji przez M.”
Takiego źródła to nie mam 🙂
Być może odpowiednie będzie dla Pana opracowanie pod auspicjami Amerykańskiej, Chińskiej, Meksykańskiej, Brazylijskiej, Hinduskiej, Akademii Nauk oraz The Royal Society? KLIK.
Do tego dodać można:
– Australijską Akademię Nauk KLIK,
– Wydział Nauk Biologicznych PAN oraz Wydział Nauk Rolniczych, Leśnych i Weterynaryjnych PAN KLIK,
– Francuska Akademia Nauk KLIK,
– Komitet Biotechnologii PAN KLIK,
– Komitet Ochrony Roślin PAN KLIK,
Rozumiem również, że stanowiska WHO, FAO, Komisji Europejskiej, EFSA, AMA, FDA, USDA, EPA, OECD, ONZ oraz inne, które wskazują na bezpieczeństwo żywności GMO wiarygodne nie są.
26 lipca o godz. 22:02 1990
@MR
Mam wrazenie, ze zupelnie nie zrozumial Pan o co mi chodzi i zaczal szukac dziury w calym. nie ma znaczenia kto gdzie i jak dokladnie znakuje albo nie znakuje eko-produkty. istota sprawy jst to, ze uwazam iz dostarczeanie konsumentom maksimum informacji jest rzecza chwalebna i pozadana – zwlaszcza, jesli grupy konsumentow sie tego domagaja. A wielu konsumentow domaga sie znakowania produktow GMO. Jesli chodzi o produkty roslinne uzyskane innymi metodami, to nie widze problemu, by je rowniez znakowac, jesli domagaja sie tego konsumenci. Choc przyznam, ze jest Pan jedynym znana osoba, ktora sie tego domaga, wiec.. nie wiem czy to kwalifikuje sie jako istotna grupa konsumentow.
A dlaczego niemal nikt nie skomentowal tabeli porwnojacej metody hodowli? Nie ma potrzeby uciekac sie do teorii spiskowych. Na tym blogu dyskusje pod postem zwykle umieraja z chwila ukazania sie kolejnego postu (jak np ku mojemu rozczarowaniu umarla dyskusja pod poprzednim postem, bo zdawalo mi sie ze poruszylismy tam naprawde wazne kwestie). Od publikacji przez Gospodarza tabelki do publikacji kolejnego postu uplynelo mniej niz 24h, wiec nikt nie zdazyl go skomentowac. Ot, cala tajemnica!
26 lipca o godz. 22:51 1991
@zza kałuży: „..Ale na jakiej zatem podstwie sądy w USA zasądzają ogromne sumy, nie pozostające w żadnym związku z „ceną śrubki”, od producentów takich np. samochodów?..”
Moje uwagi dotyczyły praktyk kontraktowych przy podziale ryzyka miedzy firmami. Firmy ogólnie chcą ograniczyc swoje ryzyko. Wyrok, który Pan przytacza uważam za triumf prawodastwa nastawionego na obrone obywateli: firmę chcącą przerzucic swoją odpowiedzialnośc na klientów zmuszono do poniesienia pełnych konsekwencji jej działalności. To bardzo pokrzepiające.
26 lipca o godz. 23:19 1992
@Wojciech Zalewski 13:03,
Pańskie przedstawianie sprawy jest sprzeczne z praktyką rynkową.
Firma wydająca budżet polskiej nauki na R&D komunikuje swoje innowacje klientom i przedstawia je jako korzyśc. Czarny PR jest zawsze krotkotrwały, sprawdza sie przy kilkumiesięcznych kampaniach wyborczych, ale nie przy promowaniu produktów. Dobrą jakośc wystarczy klientom zakomunikowac, tym bardziej jesli sie ma amunicję w postaci ekspertyz tylu naukowych instytucji.
Dużo mniejsze od Monsanto firmy potrafią wmówic klientom że pełne chemii jogurty to właściwie lekarstwo albo że na sniadanie dla zdrowia należy jadac zacukrzone batoniki a Monsanto nie potrafi?? Biedne Monsanto:(
Monsanto wydaje krocie na badania a ich wysiłek idzie w kierunku tego, aby ich innowacji nie mozna było odróżnic od istniejącej na rynku oferty. chcą się upodobnic do tego, co jest. Zachodzi więc podejrzenie, że sprzedają nieświezy towar.
Pisze Pan, że Monsanto przetrwa kosztem słabszych. Też tak sądzę i to wlasnie mnie niepokoi, bo monopole nie są zdrowe. Przed założeniem własnego biznesu pracowalem dla rynkowego oligarchy wiec znam ten sposób myslenia. Wyraża się on w maksymie „rip the customer”.
Nie neguję też Pańskiego prawa do krytyki konsumentow. Sam po prostu piszę jako konsument, ktory chce zachowac prawo do świadomego wyboru niezależnie od tego co o mojej wiedzy czy rozumie sądzą rózne autorytety.
27 lipca o godz. 7:05 1993
Art63 26 lipca o godz. 22:51
„triumf prawodastwa nastawionego na obrone obywateli”
W USA nazywa się to Tort Law.
Z jednej strony broni „małego szaraczka” przeciwko „najwiekszej wielkiej firmie” a z drugiej strony podraża wiele usług. Lekarz się boi i wydaje krocie (dziesiątki a nawet i setki tysiecy dolarów rocznie – jeden lekarz) na ubezpieczenie od odpowiedzialności za błędy w sztuce medycznej. Nie muszę mówić, jak to podraża opiekę zdrowotną.
27 lipca o godz. 7:10 1994
Wojciech Zalewski 26 lipca o godz. 21:57
„które wskazują na bezpieczeństwo żywności GMO wiarygodne nie są.”
Niepotrzebnie jest pan uszczypliwy. Ja w końcu żyję w USA i jem to, co tu sprzedają, bez żadnej paranoicznej gonitwy za GMO-free. A zatem prawdopodobnie codziennie pochłaniam „tego czegoś” dużo więcej niż pan. I nie panikuję.
Dzieki pańskiemu blogowi dowiaduje się nieco wiecej o GMO i cenię sobie to. Dziękuję za niesienie kaganka oświaty, przynajmniej dla mnie potrzebnego. Dziekuję za linki.
A praktyki biznesowe Monsanto są w/g mnie wstrętne i już.
27 lipca o godz. 7:45 1995
@Gronkowiec
Rzeczywiście chyba się nie rozumiemy. Po pierwsze jednak, wolałbym, żeby nie wmawiał mi Pan, iż uciekam się do „teorii spiskowych”, bo niczego takiego nie napisałem, a jest to trochę obraźliwe. Zapewniam Pana, że jestem ostatnią osobą wierzącą w teorie spiskowe. To raczej pod moim adresem padają oskarżenia o bycie członkiem wielkiego spisku pod auspicjami Monsanto. Chodziło mi zaś tylko o to, że ta tabela pokazuje czarno na białym, ile wart jest koronny argument przeciw inżynierii genetycznej wysuwany przez organizacje takie jak Greenpeace. I myślę, że milczenie ekowojowników z tego forum było dość znaczące – trudno komentować tak dobitnie ukazane fakty. Choć oczywiście teraz, żeby mi coś udowodnić, niektórzy forumowicze, np. Nemo, mogą coś napisać – ta Pani (czy ten Pan) jest bowiem w stanie wyprodukować dowolne głupoty chyba na każdy temat.
Ale wracając do rzeczy zasadniczej – wydaje mi się, że nie zrozumiał Pan mojego podstawowego argumentu. Dziwi mnie mianowicie to, że część konsumentów domaga się znakowania produktów, które są najbardziej bezpieczne spośród dostępnych na rynku. Jest to motywowane głownie strachem, ponieważ wokół GMO rozkręcono histerię. Gdyby rzeczywiście chodziło im o wiedzę i bezpieczeństwo, to powinni domagać się stanowczo znakowania roślin uzyskanych innymi metodami. Dlaczego? Odpowiedź znajduje się m.in. we wspomnianej tabeli we wpisie Gospodarza:
http://gmo.blog.polityka.pl/2012/07/04/porownanie-technik-hodowlanych/
27 lipca o godz. 8:39 1996
@Art63
„Dobrą jakośc wystarczy klientom zakomunikowac, tym bardziej jesli sie ma amunicję w postaci ekspertyz tylu naukowych instytucji.”
Sam Pan wie, że to nie wystarczy, gdy ma się za „przeciwnika” ideologicznie nastawione osoby i organizacje, których metody polegają na manipulowaniu oraz dezinformacji.
„… konsument, ktory chce zachowac prawo do świadomego wyboru”
O nic innego mi nie chodzi, jak tylko o świadomy wybór. Niestety wiem, że w obecnej chwili, gdy osoby zwalczające GMO prowadzą ideologiczną i odwołującą się do emocji kampanię, nie można nazwać tego wyboru świadomym.
@zza kałuży
„Dzieki pańskiemu blogowi dowiaduje się nieco wiecej o GMO i cenię sobie to.”
Dziękuję. Taki jest cel płodzenia moich niedoskonałych oraz pełnych błędów ortograficznych i interpunkcyjnych tekstów. 🙂 Takie opinie jak Pana potwierdzają, że ma to sens.
Co do źródeł, tym razem uaktualnianych na bieżąco. Polecam również dwa blogi prowadzone przez naukowców Davida Tribe i Kevina M. Folta. Sam często na nie zaglądam.
27 lipca o godz. 9:01 1997
@ W.Zalewski
Fajnie, że podał Pan link do ciekawego bloga K.N. Folta, którego nie znałem. Rozbawiło mnie to, że on również jest oskarżany o bycie agentem Monsanto, co komentuje w najnowszym wpisie:
„Someone always indicates that Monsanto is my employer. Like clockwork.
I’m still waiting for the check. Actually, I never worked for them, consulted for them, or received a dime from them. As a university scientist my funding is all public record, so this may be verified.”
Zabawne, że też już pisaliśmy (ja i jeszcze jeden internauta) w którejś dyskusji, iż czekamy na czek od Monsanto. Ja to nawet chyba od 14 lat, bo wtedy popełniłem jakiś pierwszy tekst o GMO. W każdym razie grono agentów Monsanto jest liczne i nobilitujące, sporo w nim bowiem wybitnych naukowców. Choć za ukoronowanie kariery uznam dopiero znalezienie się na stronie zbrodniarze.com 😉 Ale chyba na to muszę jeszcze zapracować 🙂
27 lipca o godz. 9:27 1998
@MR
„Rozbawiło mnie to, że on również jest oskarżany o bycie agentem Monsanto, co komentuje w najnowszym wpisie:”
Miałem tak samo. Czytam te komentarze pod wpisami jaki to ze mnie agent, a tu proszę nie tylko My mamy ten problem:)
„W każdym razie grono agentów Monsanto jest liczne i nobilitujące, sporo w nim bowiem wybitnych naukowców. „
Rzeczywiście bycie w gronie najwybitniejszych naukowców polskich (prof. Węgleński, prof. Bartnik, prof. Malepszy, etc.) oraz w gronie osób jak choćby laureat nagrody Nobla, Norman Borlaug (ojciec „zielonej rewolucji”), ujmy przynieść nie może. 🙂
PS. Jak byłem na spotkaniu z członkami Greenpeace, to przedstawiając się powiedziałem, że nie zarabiam na tym co robię (odnośnie GMO). Po spotkaniu podeszła do mnie osoba i zapytała wprost jaka jest moja motywacja, sugerując, że przecież to niemożliwe by bezinteresownie pisać o GMO w inny sposób niż krytykując.
Ludziom trudno zrozumieć, że motywacją może być po prostu samo dążenie do prawdy. Co mnie osobiście bardzo martwi.
27 lipca o godz. 15:21 1999
MR 26 lipca o godz. 11:23
„albo nie rozumie znaczenia tego, co zapisane jest w umowie.”
Widzę, że trzeba wobec pańskich wpisów zastosować „metodę Monsanto” i ich kauzyperdów. Zobaczymy ile pan rozumie z ich języka.
„Zapisy tej umowy nie nakazują Panu uprawiać GMO. Jak Pan kupi ziemię z np. obsianą transgeniczną soją, to może ją Pan sobie zniszczyć i zasiać konwencjonalną.”
Czy każde wysiane nasiono wzejdzie? Innymi słowy, czy proces wysiewu nasion M. nie generuje żadnego „niewybuchu”? O ile rozumiałbym naciskanie przez M. na honorowanie przez kupca zobowiązań licencyjnych wobec M., do jakich zobowiązał się sprzedający ziemię w przypadku tego samego sezonu/roku, w którym wysiano ziarno, o tyle – znając zwyczaje M. – obawiam się prawnych pułapek. W związku z tym pytam się, czy jest fizycznie mozliwe, aby wysiane ziarno w roku K przeleżało w ziemi zamiast wzejść (stało się „niewybuchem”) i mogło być przez swoją w tej ziemi obecność pretekstem dla M. do stawiania zarzutów nabywcy gruntu w latach K+1 czy K+n?
„Jest też zrozumiałe, że jeśli wysieje Pan kukurydzę na polu i przed jej zbiorem sprzeda to pole razem z kukurydzą komuś innemu, to na tę osobą przechodzą ograniczenia wynikające z umowy (a dokładnie praw patentowych). Przez analogię – jeśli kupi Pan film np. na DVD i sprzeda go Pan później na eBay’u lub Allegro, to nowego nabywce tak samo obowiązują prawa autorskie dotyczące tego filmu, jak i Pana.”
>and to notify in writing purchasers or lessees of land owned by Grower that has Seed planted on it that the Monsanto Technology is subject to this Monsanto Technology/Stewardship Agreement and they must have or obtain their own Monsanto Technology/Stewardship Agreement.<
Proszę czytać ze zrozumieniem. Kiedy ostatni raz zawiadamiał pan na piśmie kupca pańskiej płyty DVD na Allegro o jego zobowiązaniach wobec Sony oraz o fakcie konieczności podpisania przez tegoż nabywcę jego własnej umowy z Sony?
27 lipca o godz. 21:58 2000
@WZ
1. Dla jasnosci moze warto dodac, ze na codzien zajmuje sie Pan tworzeniem GMO i za to pobiera pensje. Woec ciezko mowic ze to, czy GMO zostanie szeroko przyjete na swiecie czy nie nie ma zadnego zwiazku z Panskim zrodlem finansowania…
2. Naprawde, niezwykle to logika w ktorej twierdzi Pan, ze jest za wolnoscia wyboru, dlatego jest PRZECIW znakowaniu.
@MR
Konsumenci dokonuja olbrzymiej liczby wyborow w oparciu o kompletnie nieracjonlne przeslanki. I jakos ich za to nie krtykujemy. Wiec czemu im zabronic odrzucania GMO jesli sie go boja? Czy w takim razie mamy tez skrytykowac wegetarian za niejedzenie miesa, choc przeciez jest bezpieczne i badane przez weterynarzy przed sprzedaza?
Nie widze zadnego powodu, zeby znakowac zywnosc konserwowana przez radiacje (jest ona wrecz bzpieczniejsza od niekonserwowanej) – a jednak nie widze zeby Pan sie oburzal i pisal o tym cale artykuly. Nie widze tez zeby ktokolwiek na tym znakowaniu tracil, a konsumenci tylko zyskuja.
28 lipca o godz. 6:46 2001
Rolnicy uprawiający rośliny GMO po prostu muszą (są zmuszeni) do zachwalania produktu swego pryncypała, bo wiedzą że wszelkie opinie niezgodne z odgórnymi zaleceniami będą ich bardzo drogo kosztować…
I nie jest to kwestia tylko Kontraktu, istnieje milion sposobów na zaszantażowanie i zastraszenie rolników żeby nie podskakiwali – to trochę jak z filmu „Ojciec chrzestny” – przykładamy pistolet do głowy klienta i mówimy albo podpiszesz albo zobaczymy co dalej… Czy ktoś na tym blogu wierzy w to, że północni koreańczycy naprawdę kochają swego Drogiego Przywódce?
Ja jestem zwolennikiem znakowania żywności i ujawniania informacji o jej składzie – Paffeu
28 lipca o godz. 19:10 2002
Dawno temu zabierałem głos, ale po przeczytaniu całości głosów, dalej twierdzę, że Panowie źle rozróżniają problem……
Nie jest problemem szkodliwość/ nieszkodliwość produktu GMO.
Problemem jest monopolizacja rynku.
Każdy monopol rodzi pokusę maksymalizacji zysku.
MONSANTO się temu nie oparło, tak samo jak Microsoft.
Model prawny jest również podobny- zmuszenie konsumentów do kontynuacji korzystania z wytworów/ aplikacji.
I słona cena za to.
Monopol niszczy konkurencję. A firmy z konkurencyjnymi patentami zawsze można korzystając z przewagi wielkości- wykupić wraz z dorobkiem.
Tu nie chodzi o szkodliwość, tu chodzi o rentę monopolową.
Nie widzicie tego?
Klasyczna ekonomia…..
29 lipca o godz. 18:04 2003
Czego chcą Amerykanie?
Takich samych praw do informacji, jakie mają inni:
„This is one of the few issues in America today that enjoys broad bipartisan support: 89% of Republicans and 90% of Democrats want genetically altered foods to be labeled, as they already are in 40 nations in Europe, in Brazil, and even in China”
30 lipca o godz. 8:47 2004
@zza kałuży, „..Tort Law…[]podraża opiekę zdrowotną…”
Teoretycznie europejskie rozwiązania są tańsze, bo sądy nie opierają swoich wyroków o „kejsy” i własne interpretacje. W UE (poza jej nowymi krajami) teoretycznie wystarczy pójśc do sądu aby unieważnić nieuczciwą umowę (cytowana z Monsanto spełnia wszystkie kryteria, aby zostać uznana za nieważną).
Pracując we Francji unieważniałem w ten sposób kredyty moich pracowników udowadniając, że pracownicy banków wydawali je wiedząc o niewypłacalności swoich klientów, działali więc w złej wierze. To wystarczyło sądowi do anulowania umów.
Gdyby więc Szanowny Gospodarz przed sądem UE uzył argumentacji, że firma musi ukrywać swoje wielomilionowe innowacje przez „złe języki” swoich przeciwników albo że świadomy wybór osiąga sie przez brak informacji na opakowaniu, to raczej by nie wygrał.
Dlatego Monsanto, Du Pont i trzech pozostałych oligarchów wybrali strategię wślizgiwania się ukradkiem na nasze talerze i monopolizacji produkcji żywności poza radarem społecznej uwagi i sądownictwa. Wiedzą, że w sądzie by przegrali.
31 lipca o godz. 14:10 2005
w jednym z moich supersamcow pojawily sie jogurty z napisem 100% bez gmo;
zagadka:
a) sa o polowe tansze
b) dwa razy drozsze
31 lipca o godz. 14:42 2006
Czy to zupełnie nowy produkt, czy zmieniło się tylko oznakowanie?
Jaki jogurt przyjmujesz za standard do porównywania ceny?
31 lipca o godz. 17:23 2007
@nemo:
a) nie;firma „bauer”; zaraz rzucilo mi sie w oko bo na opakowaniu stalo 100%
b) jogurt tej samej firmy.
(z ta polowa to oczywiscie przegialem (litentia poetica 😉 ) ale 30% rożnicy w cenie jest.
31 lipca o godz. 17:52 2008
zza kałuży
26 lipca o godz. 10:38 pisze:
„Proszę zauważyć, że w punkcie 12., czyli tam gdzie mówi się o odpowiedzialności M., jest mowa tylko o nasionach. Natomiast w punkcie 4., czyli tam, gdzie farmer się zobowiazuje, jest mowa o „Monsanto Technology”. Nie tylko o nasionach. Dlaczego?”
Wydaje mi się, że jest to bardzo celna uwaga i pytanie bowiem Monsanto próbuje (nie wiem czy skutecznie) opatentować pewne czynności przy hodowli świń, jako ich technologię, np. samo badanie DNA świń. Jeśli jakiś hodowca świń postanowi odciąć włosek z ogona swojej świnki i oddać do laboratorium w celu zbadania jej DNA, to narusza patent Monsanto dot. „technologii hodowli” i naraża się na prawne konsekwencje tego kroku. Pomijam fakt, że Monsanto patentuje (w USA podobno z sukcesem) jakieś świńskie sekwencje DNA, choć nie jest ich twórcą a po to, by przejmować kontrolę nad hodowcami. Budzi to spory niepokój np. wśród hodowców w Niemczech. Gdyby ACTA weszło w życie, to już nawet bez sądu w państwach ratyfikujących to niebezpieczne porozumienie Monsanto będzie mogło kontrolować wszystkich hodowców świń nawet bez udziału sądu. Czekam kiedy opatentują jako swoją „technologię hodowli” przerzucanie gnoju widłami.
Ponieważ z zasady nie ufam złodziejom, bandytom i gangsterom, to nie podobają mi się próby prawnego zabezpieczania sobie przez nich możliwości pobierania haraczu.
Stąd proszę się nie dziwić, że nie darzę zaufaniem wspierających tychże rekieterów uważając ich albo za agentów albo za użytecznych idiotów. Tertium non datur
21 sierpnia o godz. 13:52 2157
Panie Bartku. Czerwona kartka!
Po dluzszej przerwie spowodowanej obowiazkami wrocilem do pobieznej lektury panskiego bloga i musze z przykroscia stwierdzic ze w dalszym ciagu utrzymuje pan bardzo nierowny poziom. Jest pan zdecydowanie bardziej kompetentnym komentatorem kwestii technologicznychniz red. Rotkiewicz ktory pisze zwykle zenujace gadzinowki ale panska znajomosc prawa, realiow spolecznych, politycznych i ekonomicznych jest w dalszym ciagu znikoma. Aczkolwiek przyznam ze gdyby nie ignorowal pan tej strony problematyki GMO duzo trudniej byloby panu pisac ciagle peany na czesc tej technologii. Widze ze w dalszym ciagu odpowiada panu rola pozytecznego idioty – nie mnie to oceniac.
Dorzuce prosta obserwacje ktora potwierdza to co napisalem powyzej.
Pisal pan o kampanii o znakowaniu zywnosci GMO w USA i o tym jakoby to przeciwnicy GMO wiedli prym. Panie Bartku – nie wiem czy cierpi pan na wybiorcza nieswiadmosc ale w jaki sposob naukowiec moze rzucac osady tak kategoryczne w oparciu o jedna zarejestrowana kampanie spoleczna? Czy sprawdzal pan kwoty jakie przeplywaja przez firmy lobbyingowe w DC? Czy ma pan pojecie jak wygladaja kwestie kampanii reklamowych w mediach w usa? Miara panskiej ignorancji jest niezrozumienie ktore sektory w USA dzialaja za posrednictwem kampanii PR, ktore lacza PR i lobbying w Waszyngtonie a ktore niemal wylacznie posluguja sie tym ostatnim. Agrobiznes jest jedna z tych branz ktora juz dawno temu calkowicie porzucila kampanie reklamowe na rzecz kupowania regulacji i urzednikow FDA zwlaszcza od czasu kiedy ruch „zdrowej” i „organicznej” zywnosci przybral na sile. Ten mizerny niecaly milion Mercoli to kropla w morzu wobec bezposredniego dostepu ludzi Cargilla czy Monsanto do kongresmenow i regulatorow oraz kwot jakie przeplywaja przez mainstreamowe media.W dodatku to dotyczy tylko i wylacznie aspektu oznaczania produktow zywnosciowych w powszechnym obrocie – jest i bylo wiele innych kampanii w mniejszym czy wiekszym stopniu dotykajacych GMO ale wpisujacych sie w caly nurt wlasnie naturalnego zywienia. NIE MOZNA analizowac GMO na rynku Amerykanskim wybiorczo w oderwaniu od szerszego kontekstu zdrowej zywnosci. Ameryka TO NIE JEST EUROPA ani tym bardziej kraje rozwijajace sie panie Bartku! To co pan pisze jest jak odpowadanie na zarzuty „a u was murzynow bija”. To pierwsza zolta kartka.
Druga zolta kartka to niezrozumienie kim sa zwolennicy znakowania GMO. Skupie sie na Mercoli – jest to firma ktora zajmuje sie promocja i sprzedaza produktow zywnosciowych POZA glownym obiegiem tego sektora.Wielu przeciwnikow GMO dziala z definicji poza obiegiem supermarketow i glownych dystrybutorow z przyczyn prawnych ktorych tlumaczyc tu nie bede a ktorych najwidoczniej pan nie zadal sobie (swiadomie?) trudu zrozumiec. Tych ludzi z perspektywy finansowej KOMPLETNIE NIE INTERESUJE czy zywnosc w supermarketach bedzie czy nie bedzie znakowana. Co wiecej – gdyby nie byla znakowana bedzie to tylko mlyn na wode ich zywnosciowo speparatystycznego biznesu!! Nie rozumiem jak mozna nie dostrzegac tak banalnie prostej zaleznosci. Ludzie ci angazuja sie w kampanie z uwagi na to ze kieruja sie wysoce aktywistyczna filozofia w zyciu. To wciaz male przedsiebiorstwa prowadzone przez zalozycieli – a wiec odzwierciedlajace ich poglady – w przeciwientwie do molochow z sektora zywnosciowego ktorych struktura korporacyjna sila rzeczy lokuje ich w przeciwstwnym – cynicznym koncu rynkowego spektrum.
Dwie zolte kartki panie Bartku – kartka czerwona. Prosze przestac w koncu wypisywac bzdury. Jeden p. Rotkiewicz wystarczy – ale on jest filozofem i politologiem wiec z rzetelna analiza i nauka nie ma wiele wspolnego. Po naukowcu spodziewalem sie wiecej. Mozemy sie sprzeczac czy zastosowanie takiego czy innego produktu GMO jest pozyteczne w oparciu o fakty i dane statystyczne.Ale na litosc boska czemu wypisuje pan takie niedorzeczne bajki!!!???
Mozna pisac stronniczo (bo to ze jest pan zwolennikiem GMO widac golym okien) i na poziomie aczkolwiek jest to niewatpliwie trudniejsze. Pytanie czy ma pan ku temu predyspozycje i checi … oraz zgode przelozonych utrzymujacych panski blog „na etacie” bo nie oszukujmy sie – z dobroci serca pan tego blogu w Polityce raczej nie ma.
A jesli tak to ja jutro otwieram blog o Amerykanskiej polityce – niedobrze mi sie robi czytajac majaki p. Smoczynskiego czy inne pseudoartykuly ktore maja sie tak do tamtejszej rzeczywistosci jak piesc do oka.
21 sierpnia o godz. 13:57 2158
I jeszcze jedna uwaga – z tym ze jest to tak smieszne ze az boli komentowanie tego.
Nauka opiera sie na uniwersalnych regulach poznania. Jesli wiecej informacji jest pozyteczne z panskiego punktu widzenia w sytuacji kiedy trzeba tlumaczyc czym jest i jak dziala GMO to jakim cudem ta odrobinka wiecej informacji (oznakowanie) jest nagle czyms zlym?
Jest w sytuacji kiedy proponenci GMO wiedza ze doprowadzi to do potencjalnie znacznych strat finansowych. Jak wielokrotnie powtarzalem – nauka przetrwa bo wiedza nie zniknie. Natomiast ludzie ktorzy placa takim osobom jak pan czy ten profesor z Berkeley straca majatki. I tu a nie w ciemnocie ludzkiej nalezy doszukiwac sie problemu.
Ale tego – mimo iz nijak sie ma to do aspektu bezpieczenstwa GMO – pan oczywiscie nie napisze.
21 sierpnia o godz. 23:37 2169
analiza ekonomiczna ktora przeprowadzil autor bloga jest naszpikowana bledami
oto najwazniejsze z nich
– Jesli jak pisze autor oznakowanie zywnosci mialoby miec istotny wplyw na popyt musialy by byc spelnione dodatkowe warunki . Po pierwsze konsumenci w USA musieliby podejmowac swoje decyzje wylacznie w oparciu o obecnosc GMO. To nie jest prawda poniewaz rownie wazny jest czynnik przetworzenia zywnosci oraz skladu. Ponownie nawiaze do najwiekszego darczyncy z listy. Mercola jest duzo bardziej znany jako promotor alternatywnego systemu zywienia min tzw diety paleo, zdrowego trybu zycia i ograniczenia farmaceutyki na rzecz suplementow i zbilansowanej diety niz jako przeciwnik GMO – co autor powinien odszukac zanim zacznie dokonywac kategorycznych osadow. Akurat tak sie sklada ze wiekszosc produktow GMO to produkty rolnicze bedace podstawowymi skladnikami zywieniowymi w diecie ktora jest pod obstrzalem ze strony proponentow zywnosci ekologicznej. Nie bede uzywal terminu „organiczna” dla jasnosci – nie wiem jak wiele osob zdaje sobie sprawe ze produkt „organic” moze byc GMO!!!!!. Tak wiec z punktu widzenia tych organizacji i osob nie ma wielkiego znaczenia czy produkty sa czy nie sa oznaczone jako GMO. Co wiecej jest to im nawet nie na reke gdyz w niejasnej sytuacji maja przewage reklamujac sie jako solidna ekologiczna marka. W sytuacji kiedy oznaczenie GMO stanie sie obowiazkowe takze te firmy beda mialy naprawde ciezki zywot dowodzac ze nie sa wielbladem. Paradoksalnie gdybym mial doradzic im strategie biznesowa powiedzialbym – trzymajcie sie od oznakowania z daleka! Niestety osoby te sa bardzo zaangazowane w aktywizm wiec tego typu postawe ciezko im wybic z glowy
– Analize jaka poczynil autor mozna ujac jednym slowem – SOCJALISTYCZNA. Mianowicie calkowicie pomija czynnik ceny. Samo oznaczenie zywnosci jako GMO nie spowoduje ze ludzie beda bali sie zatrucia nieznanym genem gdyz jak wiele osob zdaje sobie sprawe – musieli jesc to nie od dzis. Jesli konsumencki sprzeciw przeciw produktom GMO bylby znaczny producenci maja wciaz asa w rekawie – obnizenie cen tak zeby skorygowac atrakcyjnosc produktu. To czego autor nie zauwaza jest to ze kampania zaciemniajaca informacje ma wlasnie na celu ukrycie wzrostu cen – co przeklada sie na wieksze zyski.
– Nie nalezy zapominac ze w USA jest duzo wieksza akceptacja dla zywnosci GMO niz w Europie gdzie postrzega sie to przede wszystkim (poprawnie) jako amerykanski wynalazek. W USA najwiekszy nacisk kladziony jest na diete potem na stopien przetworzenia zywnosci dopiero w nastepnym kroku na produkty i polprodukty – gdzie GMO jest jedna z trzech oprocz ekologicznej i tradycyjnej zywnosci opcja (w roznych kombinacjach)
– Przerzucenie sie przez rolnikow na produkty niemodyfikowane musialoby byc podyktowane decyzja klientow. Jesli nastapilby z jakiegos powodu masowy odwrot od zywnosci GMO (co w kraju ktory zre na codzien plastik i uznaje pizze za warzywo jest skrajnie nieprawdopodobne) to skad pomysl ze nastapilby jakis kolosalny koniec swiata z dnia na dzien. Po pierwsze zadna regulacja o takich konsekwencjach nie jest wprowadzana bez vacatio legis. Po drugie alternatywa wobec upraw GMO w usa jest rolnictwo typu europejskiego. Calkiem wydajne i skuteczne! Chcialbym zauwazyc ze nikt w europie nie gloduje z powodu braku powszechnosci cudow genetyki. Problem mieliby tylko i wylacznie producenci GMO…czyli Monsanto. Efekt na gospodarke USA tez nie bylby w zadnym stopniu porazajacy i dlugotrwaly. Problem z zywnoscia maja przede wszystkim kraje rozwijajace sie takie jak Chiny, Indie, Bangladesz, Indonezja, Afryka. W USA ceny zywnosci sa na relatywnie niskim poziomie, pod wieloma wzgledami jedzenie sie tam marnuje bardziej niz gdziekolwiek indziej. Byloby chwilowe zamieszanie na rynkach a nastepnie wszystko wrociloby do normy.
– Ocena co jest oplacalne a co nie w sytuacji kiedy USA stosuje tak samo jak Europa rolnictwo socjalistyczne oparte o kwoty i subwencje nie ma najmniejszego sensu. Jesli juz rozmiar i unifikacja rynku agrarnego w USA oznaczalby ze potencjalny produkt bylby tanszy niz w Europie (efekt skali). Jesli dorzucic do tego fakt ze USA sa generalnie tansze niz Europa (za wyjatkiem opieki zdrowotnej) dostajemy bufer na akceptowalny wzrost cen w okresie przejsciowym. Tak jak pisalem w Europie z glodu ludzie nie mra. W USA tym bardziej nikt nie umrze.
– Urealnienie cen spowodowane oznakowaniem GMO mogloby spowodowac ze nagle ludzie pokochaliby tansza choc spaczona zywnosc. I caly dyskurs by sie zakonczyl. Ci co preferowaliby zle tanie jedzenie jedliby GMO, reszta placilaby wiecej za pestycydy i hormony albo jeszcze wiecej za ekologie. Paradoksalnie wyklarowaloby to sytuacje pozwalajac na racjonalny wybor – a jak ludzie wybiora to potem sobie wybor zracjonalizuja zeby im pasowalo. Przeciwnicy GMO zdecydowanie by stopnieli.
– Ostatni ale chyba najbardziej widoczny blad – prosta logika. Jesli teorie autora o katastrofalnych skutkach oznakowania zywnosci sa racjonalnymi prognozami znaczy to – prosta dedukcja – ze ludzie NIE CHCA ZYWNOSCI GMO. Co oznacza ze cale przedsiewziecie ktoremu patronuje min autor jest nieetyczne i nalezy natychmiast go zaprzestac!!! Jesli jednak tak nie jest – znaczy to ze teoretyzowanie autora maja tyle samo wspolnego z rzeczywistoscia co straszenie amerykanow terrorystami. Czyli nic – za wyjatkiem tego ze straszenie takie pozwala paru osobom zarabiac krocie kosztem spoleczenstwa.
Tak wiec wszystko sprowadza sie do tego ze oznakowanie GMO moze zmusic producentow do dywersyfikacji produktow i obnizenia cen na produktach „trefnych”
ZAISTE. HORROR.
Pozwole sobie na mala zlosliwosc. Mysle ze w opisywanej sytuacji nastapi zwiekszenie popytu na specjalistow od PR w celu podratowania wizernku produktu wiec pracy panu nie zabraknie – jesli nie w instytucie do w roznych „Politykach”. Powinien pan paradoksalnie domagac sie pogorszenia sytuacji na rynku. Jesli GMO stanie sie norma takich jak pan zastapia specjalisci od reklamy i marketingu.
26 sierpnia o godz. 23:32 2211
A teraz zapytam wprost panie Wojtku. Jest pan tak kompletnie nieswiadomy i wypisuje rzeczy z glupoty i niewiedzy czy swiadomie pan bezczelnie klamie?????
http://organicconsumersfund.org/label/prop-37-funders.cfm
http://2012thebigpicture.wordpress.com/2012/08/16/monsantos-gang-dumps-25-million-into-no-on-37-campaign-to-label-gmos/
Producenci GMO wyrzucili na kampanie 2 5 M I L I O N O W Dolarow
Z czego Monsanto 4 z haczykiem…
I na tyle byloby panskiego propagandyzowania.
27 sierpnia o godz. 2:49 2212
@xxx
Proszę Pana. Proszę zmienić nieco ton wypowiedzi jeśli chce Pan być traktowany poważnie.
Proszę zauważyć kiedy wpis był opublikowany. Odnosiłem się do sytuacji, która była w danym czasie. Doskonale zdaję sobie sprawę, że firmy zaczynają wydawać coraz większe sumy na kampanię, o czym Pan by się niedługo przekonał czytając ten blog. Nie razi mnie to. Bardziej rażą mnie kłamstwa do jakich posuwają się zwolennicy znakowania żywności GMO. Dziwne, że Pan tego nie dostrzega.
Pan jednak woli innych prowokować i obrażać. Kiepski sposób na prowadzenie dyskusji.
27 sierpnia o godz. 8:11 2213
Panie Zalewski,
to wspaniale, że chciał nas Pan o tym poinformować, tylko ten prowokator „xxx” Pana ubiegł zamieszczając informacje znane od 2 tygodni 🙄
Nieładnie, xxx, nieładnie…
27 sierpnia o godz. 8:20 2214
@nemo
Po pierwsze nie znałem tych informacji gdy umieszczałem wpis w lipcu. Prawdopodobnie nikt ich nie znał, łącznie ze stacją telewizyjną KCET na którą się powoływałem. Z tego co się orientuję powyższe kwoty pojawiły się niedawno.
Tak więc nie widzę powodów by nazywać mnie kłamcą (chyba szybciej stację telewizyjną KCET?) lub głupkiem, tylko dlatego, że na konto kampanii wpływają kolejne kwoty. Nie mam nic przeciwko „ubieganiu” mnie, jednak można to robić w nieco bardziej kulturalny sposób.
Jeśli Panu odpowiada tego typu poziom dyskusji to gratuluję.
27 sierpnia o godz. 8:53 2215
Panie Zalewski,
proszę się tak nie irytować. Informacje pojawiają się z czasem i nie mam pretensji, że nie znał Pan wszystkich w lipcu, gdy zamieszczał Pan swój wpis. Mnie razi jednak pośpiech i akuratność, z jaką poinformował Pan swoich czytelników (którzy przecież w większości nie wezmą udziału w tym kalifornijskim referendum) o liście zwolenników znakowania żywności GMO i „horrendalnych” sumach, jakie gotowi są na ten cel poświęcić.
Interesuje mnie, dlaczego uznał Pan za konieczne natychmiast poinformować o tym czytelników bloga na łamach polskiego tygodnika opiniotwórczego.
Z podkreśleniem, jak MAŁO na propagandę „anty-znakowaniową” poświęcają firmy GMO, co już wtedy powinno się było wydać mało prawdopodobne.
Razi Pana arogancja „xxx” i zapewnie nie tylko Pana. Sam Pan z czasem zauważył, że obrażanie przeciwników w dyskusji prowadzi donikąd i swoje „maniery” nieco poprawił.
Pański akolita MR tego nie jest w stanie opanować, ale jakoś chwilowo zamilkł. Jeśli ma wakacje, to niech sobie dobrze odpocznie.
27 sierpnia o godz. 16:41 2219
Panie Wojtku
Panskie oburzenie jest bezpodstawne i calkowicie nieprofesjonalne. To nie ja lecz pan rzucilem w osoby trzecie bezpodstawne oskarzenia w oparciu o niepelne lub zmanipulowane informacje. To nie ja pana ale pan mnie wprowadzil w blad.
To nie pan mnie ale ja pana mam prawo stawiac w pozycji w ktorej od publicysty wymagany jest profesjonalizm, obiektywnosc i rzetelnosc.
Ja zadaje panu bardzo konkretne pytanie opierajac sie o fakty widoczne golym okiem. Informacja zawarta w panskim wpisie jest nieprawda przedstawiona w bardzo tendencyjny sposob. Naturalnym jest pytanie czy pisal pan nieprawde swiadomie czy robil to pan z glupoty – poniewaz pisze pan bardzo kategorycznie o rzeczach ktore da sie przy odrobinie wysilku sprawdzic. W przeciwenstwie do pana nie przyszywam latek samodzielnie bo bylo by to wlasnie glupota ale zadaje pytanie. To ze jest to pytanie niejako bez wyjscia nie jest moja wina – to pan sie postawil w takiej sytuacji swoimi wypowiedziami Moja wypowiedz mimo iz pisana moze malo parlamentarnym jezykiem – celowo bo uwazam ze uczciwosc nakazuje nazywac rzeczy po imieniu nawet jesli robia w blogerskim wersalu zamieszanie – nie jest obrazliwa ani nie jest oszczerstwem. Jest wyrazem oburzenia na nieprawdziwe informacje ktore pan publikuje w swoich oskarzeniach. Chce ponownie zwrocic uwage ze dane ktore pan przytacza byly mozliwe do zweryfikowania, sa bowiem informacjami dostepnymi publicznie przy odrobinie wysilku. Sam sprawdzalem takowe gdy poszukiwalem materialow w temacie innego referendum w Kaliforni dotyczacego tzw eminent domain.Takze sposob w jaki pan je podaje jest nieuczciwy twierdzi bowiem ze jest to finalne podliczenie funduszy na kampanie co jest oczywista nieprawda.
Taki razacy przypadek nierzetelnosci i amatorszczyzny publicystycznej zasluguje na duzo ostrzejsze potraktowanie. Obiektywny publicysta umiescilby sprostowanie i przeprosil za wprowadzenie w blad.To pan dysponuje szeregiem narzedzi i technik ktore pozwalaja zweryfikowac i podac publikowany material we wlasciwej formie. Dopiero po takim sprostowaniu moglby sie pan tlumaczyc ze czegos niedopatrzyl lub sam zostal wprowadzony w blad. Wina jest ewidentnie po panskiej stronie i do ustalenia pozostaje tylko jej zakres- co lezy w panskich rekach. Tlumaczenie ze costam bylo publikowane pozniej czy wczesniej to wytlumaczenie slabe ktore skaze pana na role przemadrzalego amatora – ma pan jednakze takie prawo.
Od pana zalezy czy zacznie sie pan oburzac tak jak zrobilby to wlasnie glupiec lub klamca i pograzy do reszty czy sprobuje podtrzymac jakies resztki obiektywnosci.
Ja bylem jestem i bede zainteresowany uczciwa dyskusja i nie zabraniam panu bycia najbardziej nawet zaslepionym czy nieugietym zwolennikiem GMO. Nie dokonuje wpisow na blogu w celu nawrocenia pana bo nie jestem dzieckiem… oczekuje wymagajacej dyskusji na wysokim poziomie ale przede wszystkim rzetelnosci i uczciwosci. Prosze zatroszczyc sie najpierw o to a dopiero potem moze pan wymagac od rozmowcow zeby postarali sie o troche bardziej ugladzony ton wypowiedzi.
Dodam jeszcze na koniec ze o ile to nie klamcy najczesciej unosza sie honorem kiedy podwaza sie prawdziwosc ich slow to glupcy niemal bez wyjatku doznaja ujmy na honorze kiedy sie im sugeruje te najbardziej ludzka z ludzkich cech. Ale jak powiadal Albert Einstein (parafraza) „Tylko glupiec sie nigdy nie myli”. Co zostawiam panu do przemyslenia. Pozdrawiam.